Rozdział 59

485 27 13
                                    

Minął długi miesiąc. Mój brat nie potrafił mi wybaczyć, że w ogóle ośmieliłam się pomyśleć, że moja śmierć kogokolwiek uratuje albo uszczęśliwi. Dziadkowie skakali wokół mnie ze strachu, że znowu wpadnę na podobny pomysł. Nikt nie był ze mną szczery. Nawet Jasper. Peter najwyraźniej mnie znienawidził, bo przez wszystkie te tygodnie nie odzywał się do mnie. Sama również nie wykazywałam chęci na jakąkolwiek rozmowę. Nie chciałam słuchać, jaka jestem głupia i egoistyczna. Nikt mnie nie rozumiał, ale przecież ta historia już kiedyś się wydarzyła. Harriet również skoczyła, bo kompletnie nikt nie wiedział, co się działo w jej życiu.

Każdej nocy, Matthew kilka razy sprawdzał czy śpię i czy przypadkiem nie uciekłam. Na początku budziły mnie jego wizyty, ale potem przyzwyczaiłam się do nich. Nie rozumiałam postępowania dziadków, którzy zamontowali zamek w moim oknie i dwa dodatkowe w drzwiach wejściowych, do których tylko oni mieli klucze. Czułam się jak w klatce, ale jeśli to im miało pomóc...

Jazz nie mógł wpadać do mnie kiedy chciał. Zamknięte okno bardzo komplikowało sprawę, ale dzięki temu, mogłam nabrać dystansu do pewnych spraw. Często do późnych godzin wieczornych, siedziałam na łóżku i myślałam o ostatnich miesiącach. Najbardziej nie dawała mi spokoju wizja Laurenta. Owszem, istniała szansa, że nigdy nie zwiążę się z Peterem i nie będziemy mieli jakiegokolwiek dziecka. Myślałam o tym tak dużo, że nabawiłam się koszmarów sennych. Każdej nocy budziłam się spocona z mokrymi policzkami od łez. Tak bardzo nie chciałam, aby ta wizja się urzeczywistniła, ale kiedy pomyślałam o przemianie i pozostawieniu mojego brata całkowicie samego... Czułam, że nie mogę tak po prostu porzucić swojego życia, bo jeden wampir nie był dostatecznym powodem.

Bałam się tego. Gdy tylko myślałam w ten sposób, od razu karciłam się w myślach, dziękując Bóg wie komu za to, że Jazz nie potrafił czytać w myślach. Głupi by się zorientował, że coś było nie tak w moich relacjach z blondynem. Nie potrafiłam o tym rozmawiać, ale czułam, że jedynie oddalamy się od siebie.

Oddalałam się od wszystkich, nawet od siebie samej.


Piątek stał się moim dniem wybawienia. To był ostatni dzień w tygodniu, kiedy uczniowie patrzyli na mnie z litością i współczuciem. Nawet Vanessa i jej koleżanki. Owszem, po dwóch dniach spokoju, znowu był poniedziałek, ale z każdym dniem to wszystko przestawało mieć jakiekolwiek znaczenie.

Na stołówce siedziałam z Jasperem, bo Matthew wolał towarzystwo Petera, a tamten unikał mnie jak ognia. Pozwoliłam sobie spojrzeć na ich stolik i ogarnęło mnie dziwne uczucie pustki.

Ten skok z mostu spowodował więcej złego niż dobrego.

– Kiedyś mu przejdzie – powiedział blondyn.

– Minął miesiąc, a on ciągle ma mi za złe... – Odwróciłam głowę i spojrzałam Jasperowi prosto w oczy. – Chciałam go tylko uratować, nic więcej.

– Ile razy mam ci powtórzyć, że Esthera i tak by go zabiła? Najwyraźniej chce wyeliminować całą waszą rodzinę.

– Minął miesiąc, a ona nic nie zrobiła.

– Harriet trzyma rękę na pulsie. – Uśmiechnął się dziwnie i starałam się również wygiąć usta w uśmiechu, ale zbyt bardzo przejmowałam się własnym bratem. – Nie ma żadnej opcji, aby Esthera prześlizgnęła się przez tylu wampirów.

– Nie rozmawiała ze mną.

Jazz powoli wypuścił powietrze z ust.

– To nie będzie dla niej łatwa rozmowa. Chciałaś skopiować jej błędy, a to ją bardzo rozzłościło.

Lustro nieśmiertelności [ZMIERZCH] | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz