Rozdział 44

578 26 41
                                    

Od ostatnich wydarzeń musiało minąć kilka dni. Robiłam co mogłam, aby zejść z oczu Peterowi. Było to o tyle łatwe, że po pogrzebie zrobił sobie parę dni wolnego od szkoły. Nawet namawiali go na to rodzice. Starałam się wyłączać telefon i w razie pytań, tłumaczyć się obecnością Jaspera, który nie lubi, gdy cokolwiek rozprasza moją uwagę. Wydawało mi się to w miarę logiczne. Sam Whitlock udawał, że Jane była przeszłością, a Peter kombinuje co by tu zrobić, abym z nim była. To było niepoważne z jego strony, ale jego wrodzona upartość nie pozwalała mu najwyraźniej uwierzyć moim słowom. Wzdychałam ciężko i ucinałam temat. Nie lubiłam, kiedy blondyn robił się niemiły i oschły. Czułam się winna, a przecież to było totalną bzdurą, bo to nie ja zaczynałam temat.

Nie mogłam jednak ukrywać się w nieskończoność. Mogłam chodzić okrężną drogą do klas, w których miałam zajęcia i oczywiście, mogłam zrezygnować z jedzenia w stołówce, ale na jak długo? Separacja była śmieszna i sama również czułam się śmieszna. Pozwoliłam chłopakowi wejść w moją przestrzeń osobistą i dyktować sobie warunki – to było tak mało podobne do mnie. Nie miałam jednak zbyt dużego wyboru, bo im bardziej próbowałam zerwać z ukrywaniem się, tym bardziej Jasper drążył temat Petera.

To zaczynało przypominać całodobową kontrolę.

Jakie było moje zaskoczenie, kiedy po zakończeniu czwartkowych lekcji wpadłam na Petera na parkingu. Z wrażenia, nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu. Stałam tak, jakbym wrosła w ziemię i gapiłam się na chłopaka.

– Cześć Risso – powiedział z uśmiechem. – Odnoszę dziwne wrażenie, że mnie unikasz.

Zamrugałam powiekami, starając się wymyślić na poczekaniu jakąś dobrą wymówkę. Byłoby to prostsze, gdybym nie została zaskoczona i nosiła w głowie gotowy plan ucieczki.

– Cześć. Wydaje ci się, naprawdę. Staram się skupić na nauce, żeby odciągnąć myśli od Jane.

– Jasne – prychnął.

– Sugerujesz, że kłamię?

– Jasne, że nie. – Uśmiechnął się rozbrajająco. – Moja teoria dotyczy raczej wysokiego przystojnego blondyna, który zapełnia sobą cały twój grafik aż po brzegi.

Miał rację, ale nie mogłam mu tego powiedzieć. Zmrużyłam gniewnie oczy tak dla niepoznaki.

– Naprawdę myślisz, że pozwoliłabym komukolwiek dyktować sobie co mogę, a czego nie? – zapytałam, starając się, aby zabrzmiało to retorycznie. – Jestem z Jasperem, ale nie na takich zasadach, jak myślisz.

– Doprawdy?

Zaczynał mnie denerwować. Oczywiście, wciąż mu współczułam utraty Jane i gdyby był milszy, to znów pozwoliłabym tulić mu się do mnie. W takich okolicznościach, chciałam go jedynie zabić. Chociaż słowo „zabić" średnio pasowało do sytuacji, w końcu już ktoś nie żył.

– Skąd ta nagła pewność siebie, Peter?

– Jestem taki, jak zawsze. Przykro mi, że musiałem sobie radzić sam. Chociaż dalej tęsknie za Jane i są dni, kiedy brakuje mi sił i potrzebuję czyjegoś wsparcia.

– Brak czasu. Zwyczajny brak czasu – zaczęłam się tłumaczyć. – Nie chcę myśleć o Jane i o tym wszystkim, co zdarzyło się tuż po jej śmierci. To dla mnie zbyt dużo i doskonale o tym wiesz. Próbuje jakoś ułożyć sobie życie ze świadomością, że... ona już nigdy nie będzie brała czynnego udziału w moim życiu. Nieważne, że momentami miałam jej dość.

– Tłumaczysz się, chociaż wiesz, że nie musisz. Risso, nie jesteśmy dziećmi – powiedział spokojnie, rzucając mi znaczące spojrzenie.

Nie chciałam dopatrywać się w jego oczach czegokolwiek innego, niż tylko zielonych tęczówek. Próbowałam wytrzymać jego spojrzenie, co było niezwykle trudne. Na dodatek musiałam jeszcze skupić się na rozmowie, co podwajało trudność zadania.

Lustro nieśmiertelności [ZMIERZCH] | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz