Od ostatnich wydarzeń musiało minąć kilka dni. Robiłam co mogłam, aby zejść z oczu Peterowi. Było to o tyle łatwe, że po pogrzebie zrobił sobie parę dni wolnego od szkoły. Nawet namawiali go na to rodzice. Starałam się wyłączać telefon i w razie pytań, tłumaczyć się obecnością Jaspera, który nie lubi, gdy cokolwiek rozprasza moją uwagę. Wydawało mi się to w miarę logiczne. Sam Whitlock udawał, że Jane była przeszłością, a Peter kombinuje co by tu zrobić, abym z nim była. To było niepoważne z jego strony, ale jego wrodzona upartość nie pozwalała mu najwyraźniej uwierzyć moim słowom. Wzdychałam ciężko i ucinałam temat. Nie lubiłam, kiedy blondyn robił się niemiły i oschły. Czułam się winna, a przecież to było totalną bzdurą, bo to nie ja zaczynałam temat.
Nie mogłam jednak ukrywać się w nieskończoność. Mogłam chodzić okrężną drogą do klas, w których miałam zajęcia i oczywiście, mogłam zrezygnować z jedzenia w stołówce, ale na jak długo? Separacja była śmieszna i sama również czułam się śmieszna. Pozwoliłam chłopakowi wejść w moją przestrzeń osobistą i dyktować sobie warunki – to było tak mało podobne do mnie. Nie miałam jednak zbyt dużego wyboru, bo im bardziej próbowałam zerwać z ukrywaniem się, tym bardziej Jasper drążył temat Petera.
To zaczynało przypominać całodobową kontrolę.
Jakie było moje zaskoczenie, kiedy po zakończeniu czwartkowych lekcji wpadłam na Petera na parkingu. Z wrażenia, nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu. Stałam tak, jakbym wrosła w ziemię i gapiłam się na chłopaka.
– Cześć Risso – powiedział z uśmiechem. – Odnoszę dziwne wrażenie, że mnie unikasz.
Zamrugałam powiekami, starając się wymyślić na poczekaniu jakąś dobrą wymówkę. Byłoby to prostsze, gdybym nie została zaskoczona i nosiła w głowie gotowy plan ucieczki.
– Cześć. Wydaje ci się, naprawdę. Staram się skupić na nauce, żeby odciągnąć myśli od Jane.
– Jasne – prychnął.
– Sugerujesz, że kłamię?
– Jasne, że nie. – Uśmiechnął się rozbrajająco. – Moja teoria dotyczy raczej wysokiego przystojnego blondyna, który zapełnia sobą cały twój grafik aż po brzegi.
Miał rację, ale nie mogłam mu tego powiedzieć. Zmrużyłam gniewnie oczy tak dla niepoznaki.
– Naprawdę myślisz, że pozwoliłabym komukolwiek dyktować sobie co mogę, a czego nie? – zapytałam, starając się, aby zabrzmiało to retorycznie. – Jestem z Jasperem, ale nie na takich zasadach, jak myślisz.
– Doprawdy?
Zaczynał mnie denerwować. Oczywiście, wciąż mu współczułam utraty Jane i gdyby był milszy, to znów pozwoliłabym tulić mu się do mnie. W takich okolicznościach, chciałam go jedynie zabić. Chociaż słowo „zabić" średnio pasowało do sytuacji, w końcu już ktoś nie żył.
– Skąd ta nagła pewność siebie, Peter?
– Jestem taki, jak zawsze. Przykro mi, że musiałem sobie radzić sam. Chociaż dalej tęsknie za Jane i są dni, kiedy brakuje mi sił i potrzebuję czyjegoś wsparcia.
– Brak czasu. Zwyczajny brak czasu – zaczęłam się tłumaczyć. – Nie chcę myśleć o Jane i o tym wszystkim, co zdarzyło się tuż po jej śmierci. To dla mnie zbyt dużo i doskonale o tym wiesz. Próbuje jakoś ułożyć sobie życie ze świadomością, że... ona już nigdy nie będzie brała czynnego udziału w moim życiu. Nieważne, że momentami miałam jej dość.
– Tłumaczysz się, chociaż wiesz, że nie musisz. Risso, nie jesteśmy dziećmi – powiedział spokojnie, rzucając mi znaczące spojrzenie.
Nie chciałam dopatrywać się w jego oczach czegokolwiek innego, niż tylko zielonych tęczówek. Próbowałam wytrzymać jego spojrzenie, co było niezwykle trudne. Na dodatek musiałam jeszcze skupić się na rozmowie, co podwajało trudność zadania.
CZYTASZ
Lustro nieśmiertelności [ZMIERZCH] | ZAKOŃCZONE
VampireMarissa zawsze czuła, że nie pasuje do Grovetown. Zakochana w pięknym Blois, tęskniła za swoimi dziadkami i innym życiem. Ku swojemu niezadowoleniu, poznała zakręconą Jane oraz Petera, który skradł jej serce. Jasper zawsze pozostawał nieosiągalny d...