Rozdział 29

564 24 54
                                    

Harriet uśmiechnęła się.

– Tak, jak sobie obiecałam znalazłam francuskiego hrabię. Henry bardzo dbał o mnie. Wyszłam za mąż raptem po trzech miesiącach znajomości. Moi rodzice wprost go uwielbiali. Byłam mu naprawdę wdzięczna za wszystko, co dla mnie robił. Nigdy jednak nie mógł zastąpić mi twojego ojca. Na szczęście zdawał sobie z tego sprawę.

– Wciąż jednak nie rozumiem...

– Widziałaś jak woda niesie moje martwe ciało. Tak naprawdę moje serce wciąż biło – słabo, ale jednak biło.

– To niczego nie zmienia.

– Dla mnie czas tamtego dnia stanął w miejscu, jak sama zauważyłaś. – Uśmiechnęła się smutno. – Czasami myślę, że lepiej byłoby, gdyby pozwolono mi spokojnie umrzeć.

– Powiesz mi, co się wtedy stało?

Pogłaskała mnie delikatnie po włosach.

– Jeszcze nie teraz. Za wcześnie na to.

– Ale...

– Ciii. – Przyłożyła mi palec do ust. – Dobranoc, Marisso.

I po prostu rozpłynęła się w powietrzu. Zaskoczona, rozejrzałam się uważnie po pokoju, ale jedynie moje wspomnienia świadczyły o tym, że ktoś przed chwilą siedział na łóżku, chociaż pościel w tamtym miejscu była zimna. Dziwne myśli nie dawały mi spokoju, a co najważniejsze, nie miałam pojęcia co powinnam myśleć o ojcu. Jego epizod w życiu Harriet pokazał mi jedynie, jak bardzo się myliłam wyobrażając go sobie jako najlepszego ojca, jakiego kiedykolwiek mogłam mieć.

Musiałam koniecznie wstać z łóżka i z kimś porozmawiać. Problem polegał na tym, że nie znałam nikogo, komu mogłabym powierzyć tak wielką tajemnicę. A kto by mi uwierzył? Matt? Wyśmiałby mnie. Jazz... uznał za niepoczytalną i całkowicie zbzikowaną. Zaś Peter... Nie, nie mogłam nikomu powiedzieć o Harriet, ojcu i tych dziwnych wspomnieniach tej strasznej dziewczyny.

W jednej głupiej chwili poczułam się tak samotna, jak nigdy dotąd. Czułam dziwną pustkę i na nic zdały się wspomnienia tych wszystkich spotkań z Jasperem i jego słów, nawet przypomnienie sobie czułego pocałunku z Peterem nie odgoniło pustki. Byłam sama. Cała samotność była we mnie. Nie radziłam sobie z nią...

Usiadłam na łóżku ze łzami w oczach.

– O boże – wyszeptałam, czując jak po policzku spływa mi pierwsza łza, a potem kolejne.


Rano byłam już w lepszym humorze, a raczej w swoim humorze, czyli znów byłam sarkastyczna i chłodna. Nocne rozklejenie się zaliczyłam do niepotrzebnego uzależniania się nad sobą.

Brat oczywiście od samego rana musiał mnie wkurzać.

– No no, siostrzyczko – rzucił wchodząc do kuchni. – Teraz już nie trójkącik, a czworokącik? Powiadają, że to teraz jest modne, więc nic nie mówię.

– Udław się, Matt.

– To ty się raczej nie udław, kochana siostrzyczko. – Jego szeroki błaznowaty uśmiech był ciosem poniżej pasa. – Swoją drogą, już chciałem skopać dupę Whitlockowi, bo to niby natręt, a tu proszę. Do kolekcji pan Thomas. Mogłem się w sumie tego spodziewać, ale myślałem, że jesteś mądrzejsza.

– Nie jestem żadną szmatą i nie latam z kwiatka na kwiatek.

– Jesteś tego pewna?

Moje oczy zwęziły się w szparki i naprawdę zastanawiałam się, od kiedy mój brat jest skończonym idiotą.

Lustro nieśmiertelności [ZMIERZCH] | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz