Rozdział 71

437 24 19
                                    

Stojąc pod domem Jaspera, czułam się dziwnie. Nigdzie nie zauważyłam jego samochodu, więc nawet nie miałam pewności, czy jest w domu. Na dodatek ogarnęły mnie potworne wyrzuty sumienia, które wręcz odbierały mi oddech. Zaciskałam palce na pasku torby, mocno dociskając ją do biodra. Chciałam... marzyłam, aby ten koszmar wreszcie się skończył i wszyscy wrócili do swoich życiowych zajęć. Najbardziej jednak pragnęłam zniknąć z Grovetown, pozostawiając po sobie jak najmniej śladów.

Wzięłam głęboki oddech, a potem podeszłam do drzwi. Uniosłam dłoń i kiedy już chciałam zapukać, drzwi gwałtownie się otworzyły. Ku mojemu zaskoczeniu, na progu stał Laurent. Uśmiechnął się w dziwny sposób, jakby nie był zadowolony z mojej obecności.

– Wejdź, Risso.

Przekroczyłam próg i udałam się za nim, do znienawidzonego przeze mnie salonu oraz głowy niedźwiedzia nad kominkiem. Rozejrzałam się wokół i zobaczyłam Harriet oraz dwójkę innych mężczyzn, który łypali na mnie jednoznacznymi spojrzeniami.

– Nie zwracaj na nich uwagi – powiedziała moja matka, tym swoim złowieszczym tonem.

– Nie przedstawisz nas? – odezwał się jeden z nich, wysoki i barczysty brunet. – Myślałem, że...

– Antoine oraz Samuel – mruknął Laurent, siadając obok Harriet. – Nie zapominajcie, że ona nie jest żadnym jedzeniem.

– Ciężko ocenić czym tak naprawdę przyciągnęłaś do siebie Whitlocka.

Zagryzłam usta, nie zamierzając odpowiadać na jakiekolwiek pytania i nie próbując brać udziału w bezsensownych dyskusjach.

– Samuel, przecież go zostawiła – powiedział rozbawiony wampir. Budowa jego ciała była zupełnie inna niż jego kolegi, towarzysza? Kim oni dla siebie byli, nie miałam zielonego pojęcia. Dla własnego bezpieczeństwa, wolałam trzymać się na dystans.

Nic jednak nie zmieniało faktu, że byli bardzo przystojni, dobrze zbudowani i mieli w sobie tę iskrę, którą miał również Jasper. Gdybym była bardziej podatnym człowiekiem, jak na przykład Vanessa, zakochałabym się w nich od pierwszego wejrzenia. Istniał jednak Whitlock, Madison i moje serce, rozkrojone na pół.

– Gdzie Jasper? – zapytałam cicho, czując się zdenerwowana. Wszyscy świdrowali mnie wzrokiem, jakbym nie była zwykłym człowiekiem, ale jakimś cholernym eksponatem. Czy mogło być gorzej? – Gdzie on jest? – ponowiłam pytanie, jednocześnie zerkając w stronę kuchni.

Nie pomyliłam się.

Po kilku sekundach, do salonu wszedł blondyn, trzymając w dłoni szklankę wypełnioną ciemną cieczą. Czułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Odwróciłam wzrok w przeciwną stronę, wprost w jasne ślepia niedźwiedzia, aby tylko nie musieć patrzeć jak wampir się posila.

– Nie powinnaś czuć obrzydzenia. Jeśli tylko zechcesz, mogę zorganizować ci prawdziwy pokaz zabijania "sarenek" – mruknął ironicznie Whitlock, opierając się ramieniem o ścianę. Dzieliła nas wystarczająca odległość, abym mogła na niego spojrzeć, rzucając mu najzimniejsze spojrzenie na świecie. – I nie patrz tak na mnie, bo doskonale wiesz, że robiłem gorsze rzeczy.

– Jesteś dupkiem – warknęła niespodziewanie Harriet. – Nie zebraliśmy się tutaj po to, aby wysłuchiwać twoich jęków. Musimy odnaleźć Petera i Matta, zanim w Grovetown zjawi się więcej wampirów.

– Więcej? – zapytałam zduszonym głosem. – Przecież zabiliście tych z Macon.

Samuel i Antoine, uśmiechnęli się szeroko do siebie.

– Owszem – odezwał się ten pierwszy. – Esthera to jednak twarda sztuka i tak łatwo nie odpuszcza. Rozwścieczyłaś potulną wampirzycę – mruknął z uznaniem. – Ciągle się zastanawiam, jak taka bezbronna ludzka istota mogła w ogóle odważyć się na coś takiego.

Lustro nieśmiertelności [ZMIERZCH] | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz