Rozdział 17

995 43 8
                                    

Nie wiem ile czasu wpatrywałam się w plecy Petera, ale czułam, że jeśli za chwilę żadne z nas nie przerwie tej okropnej ciszy, to chyba zwariuję. Z nadzieją wypatrywałam wszelkich oznak radości z mojej obecności, ten jednak udawał lub naprawdę było mu obojętne, czy jestem czy mnie nie ma. Czułam się jak ostatnia idiotka, ale wiedziałam, że jeśli wsiądę do samochodu i odjadę, to już nigdy nie powstrzymam Petera przed wykreśleniem mnie ze swojego życia. Byłam przerażona własnymi myślami, ale nic nie mogłam na nie poradzić.

– Peter? – spytałam cicho, jakby się bojąc, że zaraz zniknie. Kurczę, co on ze mną robił?

Bardzo powoli odwrócił głowę w moją stronę. Patrzył na mnie znad ramienia całkowicie obojętnym spojrzeniem, które przyprawiał o dreszcze.

– Co? – rzucił zimno.

– Jeśli chcesz, to mogę cię podrzucić.

– Nie, dzięki.

– Samochód ci się zepsuł i szczerze wątpię, abyś go zdołał tutaj naprawić.

Zmrużył gniewnie oczy.

– No i co z tego? Poradzę sobie bez ciebie. – Odwrócił głowę. – Możesz już jechać.

Przygryzłam dolną wargę, przestępując z nogi na nogę.

– Peter, nie bądź dzieckiem – mruknęłam z wyczuwalną pretensją.

Gwałtownie się wyprostował, jakby moje słowa dotknęły go do żywego. Odwrócił się i podszedł do mnie, wycierając dłonie w jeansy.

– I ty nazywasz mnie dzieckiem – zaczął w miarę spokojnie, chociaż miał zacięty wyraz twarzy. – Wybacz, ale póki co, ja wiem czego chcę i dążę do obranego przez siebie celu, chociaż może trochę okrężną drogą, ale jednak dążę, a ty? Uciekasz, a jeśli tego nie robisz, to zachowujesz się jak rozkapryszone dziecko, sama nie wiedząc czego chcesz!

– Nie dziwi mnie fakt, że ty nie wiesz, czego ja chcę!

– A co? Może Whitlock, ten dupek, wie? – spytał kpiąco. – Nie rozśmieszaj mnie, Marisso, bo naprawdę wątpię, abyś była tak tępa i nie widziała takich oczywistych rzeczy!

– Niby jakich oczywistych rzeczy?

– Whitlock się tobą bawi. Spójrz na tylko na siebie i na niego, pochodzicie z różnych środowisk i wiecznie się kłócicie. Albo i nie, moment, w końcu jesteście zwykłymi pozerami!

Nie mogłam dłużej słuchać tych bzdur.

– Co cię obchodzi z kim spędzam czas? To nie jest twój interes i weź się zajmij sobą, i tą całą Estherą czy jak jej tam!

– Chyba nie jesteś znowu zazdrosna?

Jego pogardliwe spojrzenie sprawiło mi ból. Nigdy nie przypuszczałabym, że jedno głupie spojrzenie tak wyprowadzi mnie z równowagi.

– Zatrzymałam się tutaj jedynie po to, aby ci pomóc – mruknęłam ze ściśniętym gardłem. – Skoro jednak sprawy tak się mają, to może lepiej będzie jak już pojadę.

– I znowu uciekasz! Czy ty naprawdę udajesz taką twardą, a tak naprawdę jesteś słabiutka jak każda dziewczyna? Z taką zaciętością na twarzy udowadniasz wszystkim wkoło, jaka to ty zimna i podła nie jesteś, a tak naprawdę to tylko pozory, bo ty wiecznie przed wszystkim i wszystkimi uciekasz!

– Uciekam?! Ja uciekam?! – krzyczałam, nie potrafiąc zapanować nad gniewem, który rozsadzał mnie od środka. – Nie prosiłam się o nic! Mogłeś mi tego parszywego samochodu nie naprawiać, mogłeś nie mydlić mi oczu! Do jasnej cholery, nigdy nie chciałam Whitlocka i dalej go nie chcę, bo... – zamilkłam przerażona, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji. Byłam przekonana, że gdybym powiedziała parę słów więcej, to żałowałabym ich do końca życia.

Lustro nieśmiertelności [ZMIERZCH] | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz