Rozdział 26

675 26 35
                                    

Dom Jane w niczym nie przypominał tych wszystkich domów, które widziałam. Świetnie wkomponowałby się w tło Macon, a nawet Blois, do Grovetown w ogóle nie pasował. Był zbyt zielony i nawet nie chodzi o kolor budynku, tylko o ogród – ogromny i piękny, którego pozazdrościłaby nie jedna prawdziwa gospodyni domowa. Patrząc na te wszystkie śliczne kwiaty i ich różnorodność oraz barwność, w głowie zaświtała mi pewna myśl, którą szybko od siebie odsunęłam. Zadarłam głowę i spojrzałam na jabłoń. W ostatnich promieniach słońca wyglądała zjawiskowo. Światło odbijało się od jej kolorowych liści i brązowego pnia. Rozejrzałam się wkoło i zauważyłam inne drzewa oraz krzewy. Byłam mile zaskoczona, ale jednocześnie dziwnie speszona.

Wszystko się sprowadzało do jednej myśli: znajduję się na terenie Petera.

Jane kroczyła przede mną, jak najbardziej dumna z siebie. Mogłam jedynie obrzucać jej plecy nieprzychylnym wzrokiem i cicho przeklinać pod nosem dzień, w którym postanowiłam być dla niej miłą i dobrą. Zdawałam sobie sprawę, że gdybym wcześniej miała wzgląd w przyszłość, to z pewnością unikałabym rodzeństwa Madison z daleka. Teraz było już na to za późno, bo Peter siedział w moich myślach i nie zamierzał dać spokoju memu sercu, któremu coraz ciężej było okłamywać Jaspera i potajemnie podkochiwać się w Madisonie.

– Słuchasz mnie? – zawołała Jane, wychylając się zza tui. – Wiem, że tutaj jest cudownie, ale mamy pewną sprawę do obgadania, więc chodź do domu!

Z ogromnym ociąganiem weszłam z powrotem na ścieżkę. Nawet nie ukrywając niezadowolenia, przekroczyłam próg domu. Ukradkiem rozejrzałam się, mając nadzieję, że nikogo tam nie ma. Bałam się, że spotkam ich rodziców, ale chyba najbardziej byłam przerażona możliwością spotkania Petera. Nawet nie chciałam myśleć o tym, jakby to nasze spotkanie się skończyło, mając na względzie sam fakt, że moglibyśmy wylądować w jego pokoju... Serce aż zabiło mi mocniej.

– Chcesz coś do picia?

– Hmm, napiłabym się soku.

– Nie ma sprawy. Już się robi.

Posłusznie poszłam za Jane do kuchni. Tam usiadłam przy blacie i odruchowo naciągnęłam rękawy bluzki na dłonie. Z zaciśniętymi ustami zerkałam na zegarek ścienny, próbując wymyślić tysiące powodów, dla których musiałabym szybko wrócić do domu. Nic sensownego nie przychodziło mi do głowy, a sama zainteresowana postawiła przede mną szklankę zielonego soku. Mimowolnie się uśmiechnęłam.

– Kiwi?

– Tak, tak, są tam nawet winogrona i maliny. – Jane odruchowo wywróciła oczami. – Moja mama uwielbia eksperymentować z różnymi smakami. Niektóre jej soki są przepyszne i mogłabym je pić non stop, zaś inne nadają się tylko do ścieków. – Zaśmiała się z własnego żartu, po czym spoważniała, przenosząc na mnie przenikliwy wzrok. – Więc opowiadaj.

– O czym?

– Jeszcze się pytasz? – burknęła rozdrażniona. – Flirtujesz sobie w najlepsze z moim bratem. Spotykasz się z nim po kryjomu, a nawet przyłapałam was jak prawie się całowaliście i...

– Nie całowaliśmy się!

– No nie, ale chcieliście, a ja wszystko...

– Jane! – zdenerwowałam się. – Czy ty wszystko musisz interpretować na swój własny, wymyślny sposób? Nie możesz, choć raz, mnie wysłuchać i przyjąć do wiadomości mojej wersji wydarzeń?

– Nie, bo mnie okłamiesz!

Westchnęłam ciężko, mordując ją wzrokiem.

– Powiem prawdę.

Lustro nieśmiertelności [ZMIERZCH] | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz