Rozdział 48

506 23 13
                                    

Wróciłam do domu z mętlikiem w głowie. Wciąż czułam na wargach pocałunki Petera i nie potrafiłam sobie wybaczyć, że mu na to pozwoliłam. Byłam rozbita wiedzą, jaką posiadał sam Peter i ten policjant, Keith. Chyba najbardziej dobijała mnie myśl, że jestem córką Harriet. Córką, którą chciała zabić własna matka.

Z jakiego powodu?

Żeby odegrać się na ojcu, który nie potrafił się zdecydować z kim chce być. Rozumiałam jej ból. Nie mogłam jednak zrozumieć, dlaczego darzyła mnie taką nienawiścią. Mogła znaleźć tysiąc sposobów, aby uprzykrzyć życie mojemu ojcu, ale dlaczego wzięła sobie na cel właśnie mnie? Nic nie znaczyłam, na dodatek byłam z nią spokrewniona, co powinno zmusić ją do przemyślenia planu jeszcze raz.

Madison niczego nie ułatwił tym nagłym wybuchem uczuć. Owszem, czułam się nieziemsko w jego ramionach, ale to nie było to. Wiedziałam, że Jasper miał coś wspólnego z Harriet i Estherą, ale nie potrafiłam tak po prostu zacząć o nim myśleć w zły sposób. Przecież sam chciał mnie zabrać do Macon, bo pragnął mi powiedzieć, kim tak naprawdę jest i dlaczego wybrał właśnie mnie.

Wszystko układało się w dość logiczną całość. Może średnio byłam zadowolona z takiego obrotu sprawy, ale wszystko inne było lepsze niż ciągłe zastanawianie się, który z nich – Peter czy Jasper – jest lepszy. Nie miałam siły na zastanawianie się nad czymś tak błahym. Potrzebowałam odpoczynku. Wciąż nie doszłam do siebie, a w głowie miałam taki bałagan, że sama już nie miałam pewności, czy miałam halucynacje czy to wszystko jest rzeczywiście prawdą.

Powoli usiadłam na łóżku, bo ciągłe stanie i bezcelowe patrzenie na ściany, zaczynało mnie męczyć. Zdziwił mnie fakt, że Matthew nie pojawił się już od pół godziny z głupimi pytaniami o moje samopoczucie. Jakby można było ot tak zapomnieć, że ktoś rzucał tobą o ściany, łamał kości, próbując zabić. Rodzice wciąż uważali Estherę za jakąś psychopatkę, a przecież była zwykłą wampirzycą, którą dosyć mocno poniosło. I czemu się dziwić? Odkąd stała się bestią, zaczęła mieć wygórowane poczucie własnej wartości, a potem pojawiłam się ja i wszystko popsułam. Jej doskonały plan zawładnięcia nad wszystkimi ludźmi, po prostu upadł. Nie zachwyciła ich swoją cudowną urodą i tymi hipnotyzującymi oczami.

Zapomniałam o darze, który bezproblemowo mógł mnie zabić.

Skrzywiłam się, bo od razu złamana ręka dała o sobie znać. Jedynym pocieszeniem był fakt, że złamała mi lewą, czyli tą najmniej użyteczną. Nie wiedziałam jeszcze, jak sobie poradzę z kąpielą i ubieraniem się, ale to był najmniejszy problem.

Wdrapałam się na łóżko i oparłam się o ścianę. Spróbowałam ulokować tak zagipsowaną rękę, aby jak najmniej bolała, jednak okazało się to wręcz niewykonalne. Nie chciałam żadnych proszków, bo wampiryzm nie pozwalał mi na otumanienie. Nie chciałam znów wpakować się we własne zabójstwo. Wolałabym chyba zginąć niespodziewanie i błyskawicznie. Moje stare wyobrażenia o samobójstwie puściłam w niepamięć. Żadna powolna śmierć nie jest dobra. Im szybciej tym łatwiej.

Jak na złość, przypomniałam sobie o Jane. Nie mieściło mi się w głowie, że w jej niby samobójstwo była zamieszana Esthera. Nie chciałam wierzyć, że ktoś jej to ułatwił. Oprócz poranionych nadgarstków, policja nie znalazła niczego innego, wskazującego na samoobronę. Wyglądało na to, że Jane potraktowała to, jak dar od losu. Taki środek na uśmierzenie bólu po zdradzie mojego brata. Nie mogłam tego nie pochwalać, bo to się po prostu stało. Nikt się tego nie spodziewał i nikt wciąż zna prawdy, oprócz mnie, Petera i Keitha. Matthew wciąż gryzł się z myślami i rozpamiętywał wszystko, jakby to miało zwrócić życie Jane. Nie rozmawiałam z nim o tym, bo nie miałam zamiaru rozdrapywać ran i znów budzić w sobie agresji. Nie chciałam znów przypomnieć sobie o Mary Kate i o tym, co zrobiła, aby zdobyć serce Matta.

Lustro nieśmiertelności [ZMIERZCH] | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz