Rozdział 34

522 31 17
                                    

Następnego dnia wcale nie było lepiej.

Od samego rana chodziłam przybita i zamyślona. Nie reagowałam na nic. Byłam tak bardzo zajęta myśleniem o tym, co złego zrobiłam, bo czułam się bardzo samotna. Nawet Whitlocka nie było w moim życiu, a potrzebowałam go. Chciałam, żeby obrażał przy mnie Petera. Z pewnością poczułabym ulgę. I nawet, gdyby chciał mnie przytulić lub pocałować, to wyraziłabym na to zgodę. Wszystko było lepsze niż myślenie ciągle o Madisonie i o przebrzydłej Esterze. No dobrze, nie była wcale taka brzydka. Niestety, nie mogłam się z nią równać w żadnej kwestii. Była po prostu idealna. Nie dziwiłam się, czemu akurat na nią zwrócił uwagę. Ale zastanawiała mnie jedna rzecz, bo po co odstawił szopkę, że niby się zakochał? Bańka mydlana pękła i zaczęłam wierzyć, że w moich relacjach z Peterem było drugie dno, a prawda wcale by mi się nie spodobała.

Na wszystkich lekcjach nie uważałam. Wpatrywałam się w okno, za co kilka razy mi się oberwało i musiałam stać pod tablicą – ewentualnie przy biurku – i odpowiadać na durnowate pytania nauczycieli. Co na to Jane? Zbywałam ją i o dziwo, z ogromnym skutkiem. Nagły ciąg dalszy szczęśliwej miłości był dla mnie poniekąd wybawieniem. Wolałam słuchać, a raczej udawać, że słucham, opowieści o moim jakże cudownym, kochającym i wspaniałym bracie, niż słuchać tysięcy pytań. Z pewnością dotyczyłyby Petera, ale nie chciałam o nim gadać.

Zamiast pójść do stołówki na jednej z dłuższych przerw, wyszłam przed szkołę i usiadłam na murku. Chciałam chociaż na chwilę uciec od ludzi i chwilę odpocząć. Spokój nie trwał zbyt długo, ponieważ dosiadła się do mnie Mary Kate. Uśmiechnięta, szczęśliwa, popatrzyła na mnie tak, jakby ucieszył ją mój nędzny widok.

– Hej. Coś ty taka nie w humorze?

Zilustrowałam ją wzrokiem z góry na dół, i z powrotem. Mój wyraz twarzy pozostawiał wiele do życzenia.

– Wygrałaś na loterii? – mruknęłam z ironią.

– Nie? Podobno miałaś zmienić swoje życie, Marisso. Tymczasem siedzisz tutaj, jak jakiś odludek i użalasz się nad sobą.

Lubiłam ją, ale przecież mogłam chociaż w wyobraźni ją zabijać. Nic złego.

– Powiem tak: chciałam je zmienić. Cholera, bardzo chciałam! Nie moja wina, że jakże zajebisty pan Madison postanowił ułożyć sobie życie z jakąś lafiryndą, chociaż jeszcze niedawno zapewniał mnie o swojej wiecznej miłości i wierności.

– Ma kogoś? – zapytała z szeroko otwartymi oczami. – O cholera!

– Zresztą... nie interesuje mnie to. Niech sobie robi co chce i z kim chce.

Czułam na sobie wzrok Kate, ale nie spojrzałam na nią. Znów oszukiwałam samą siebie. Prawda była taka, że obchodził mnie Madison i interesowało mnie wszystko, co było z nim związane. I związek jego i tej całej Esthery, też mnie interesował. Nie powinnam w ogóle o tym myśleć, ale nie potrafiłam inaczej.

– Rozmawiałaś z nim w ogóle?

– Tak, wczoraj po lekcjach. Czekała na niego jakże przecudowna Esthera. Rozmawialiśmy krótko i nie na temat. Chciałam mu powiedzieć, że wiele rzeczy zmieniło się w moim życiu i chciałabym, abyśmy... Nieważne. – Machnęłam niedbale ręką, jakby moje uczucia i tak były bezwartościowe. – I tak nie powiedziałabym mu tego.

– Mogłaś mu powiedzieć. Przecież...

– Wyobrażasz to sobie? Kilka metrów od nas stała ona, a ja miałam mówić, że go potrzebuję i chcę, aby zaistniał w moim życiu? Absurd!

– Co zrobisz z jutrem?

– W jakim sensie?

– Jutro jest bal.

Lustro nieśmiertelności [ZMIERZCH] | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz