Rozdział 23

803 32 41
                                    

Kolejne dwa tygodnie przyniosły więcej dobrego niż poprzednie.

Jasper przez cały ten czas zachowywał się tak, jakby Peter znikł z mojego życia raz na zawsze. Na każdym kroku powtarzał, że mu na mnie zależy. Nie wątpiłam w to, ale raczej we własne uczucia. Gdy byłam daleko od niego czułam się wolna. Mogłam odetchnąć. Zaś przy nim... Czułam się co najmniej dziwnie i nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć. Bo niby byliśmy razem, ale... W chwilach, kiedy byłam sama, rozmyślałam o tych wszystkich rzeczach, które kojarzyły mi się tylko z jedną osobą. Za każdym razem uśmiechałam się pod nosem. Moje serce w końcu traciło swój normalny rytm, zaczynałam tęsknić. Jednak kiedy zdawałam sobie sprawę, że niczego już nie mogę zmienić, dopadał mnie parszywy nastrój.

Matthew wiedział najlepiej, jak bardzo parszywy on był.

Zresztą, nieważne.

Nauczyłam się nie rozmawiać z moim bratem, ani z Jane lub Mary Kate, a tym bardziej z Jasperem o Peterze. Gdy temat niebezpiecznie skłaniał się w jego kierunku, od razu go zmieniałam. Skupiałam uwagę na tych rzeczach, sprawach, sytuacjach, wydarzeniach, które odbiegały od tego co robił i mówił Madison. Na przerwach nawet udawało mi się go unikać. Widząc go w tłumie uczniów, odwracałam głowę w przeciwną stronę lub spuszczałam wzrok na ziemię. Czasami nawet zmieniałam kierunek drogi. Nie robiłam jednak żadnych scen.

Z czasem nauczyłam się nawet oszukiwać samą siebie, wmawiając sobie całymi dniami, że to Jasper jest moim chłopakiem i jego powinnam pokochać. Im dłużej o tym myślałam, tym częściej chodziłam przygnębiona. Ze wszystkich sił próbowałam zacząć normalnie żyć, ciesząc się tym co mam. Okazało się, że nie miałam zbyt wielu powodów do szczęścia. Matt mi niczego nie ułatwiał, spotykając się z Jane i nawet nie ukrywając, że się nią interesuje. Serce ściskało mi się z żalu, gdy widziałam ich na stołówce albo w naszym domu. Patrzyli na siebie w taki magiczny sposób, że zaczynałam im zazdrościć.

Jasper nie mógł mi zapewnić tego, co Peter. Z każdym dniem coraz mocniej to do mnie docierało.

Nie dziwiłam się więc sobie, że tego feralnego piątku wolałabym nie przeżyć.

Przed moim domem żegnałam się z Jasperem, próbując wszystkimi sposobami wejść do środka. Blondyn mi na to nie pozwalał, przyciskając do siebie i zawzięcie całując. Owszem, te wszystkie pocałunki były cholernie miłe i wywoływały delikatny uśmiech na mojej twarzy, ale to wciąż nie było TO.

– Już dość – szepnęłam, odchylając głowę do tyłu.

– Marisso, no! Źle ci?

– Nie, nie, po prostu...

Nie mogłam dokończyć, bo znowu mnie pocałował. Odruchowo dotknęłam jego policzka, mając nadzieję, że jak dodam coś od siebie, to wreszcie wsiądzie do Mustanga i odjedzie.

Marzenia ściętej głowy.

– Wpuścisz mnie do środka? – wyszeptał spod moich warg.

– Już późno.

– No i co z tego?

– Jestem zmęczona.

Z głośnym jękiem niezadowolenia w końcu mnie puścił. Spojrzał na mnie takim wzrokiem, że mimowolnie oblałam się rumieńcem.

– Ciężko u ciebie o romantyzm.

– Mówiłam ci już nie raz, że nie mam nic wspólnego z romantyczką – skłamałam gładko. – Jeśli takiej chcesz, to sobie poszukaj.

– Powiedziałaś to tak bez żalu... Na serio byłoby ci wszystko jedno, gdybym nagle zaczął się interesować inną?

„Oczywiście! Zrób to już teraz!" – krzyczały moje myśli.

Lustro nieśmiertelności [ZMIERZCH] | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz