Rozdział 72

438 25 28
                                    

Zatrzymałam się na obrzeżach Macon. W promieniu kilku mil, nie widziałam żadnej żywej duszy. Namiary na miejsce pobytu Esthery były dość niejasne. Nie mogłam zadzwonić na numer, z którego wysyłała do mnie smsy. Mogło obyć się bez dodatkowych ofiar. Mogłam sama umrzeć, ratując tamtych dwóch.

Rozejrzałam się wokół, ale oprócz drzew i pustej drogi, nic ciekawego nie widziałam. Z niepewnością popatrzyłam w stronę lasu, zagryzając wargę. Nie miałam innego wyjścia, więc zamknęłam samochód, zostawiając w środku wszystko, łącznie z komórką. Wszystko musiało wypalić i pójść po mojej myśli. Nie mogłam dać tej wariatce powodów, aby zabiła kogokolwiek oprócz mnie.

Westchnęłam ciężko, wsuwając dłonie do kieszeni kurtki, a potem ruszyłam przed siebie, przedzierając się przez las. Ciche odgłosy łamanych gałęzi i szelest liści na wietrze, wcale nie dodawały mi otuchy. Bardzo wolno zgłębiałam się w sam środek lasu. Szłam kilkanaście minut, zanim zauważyłam w oddali domek, który był przeciwieństwem tamtego, w którym ta psychopatka złamała mi rękę. Przełknęłam z trudem ślinę, a potem przyspieszyłam. Ledwo wyszłam na skrawek ziemi przed budynkiem, a niespodziewanie obok mnie pojawiły się dwie postacie. Wystraszona, obejrzałam się za siebie i zdążyłam zauważyć te olśniewająco białe uśmiechy.

"No tak, wampiry, czego innego mogłam się spodziewać?" – pomyślałam.

Powoli obróciłam głowę, znów patrząc przed siebie. Zdobyłam się na odwagę po krótkiej chwili i wspięłam się po schodkach na werandę. Przed drzwiami znów się zawahałam, ale niecierpliwe prychnięcia zmusiły mnie do błyskawicznego ich otworzenia. Nawet nie zdziwiłam się, że w środku domku panował półmrok. Ledwo przekroczyłam próg, a drzwi zamknęły się za mną z trzaskiem, a po chwili usłyszałam chrobot klucza w zamku. Złapałam za klamkę i próbowałam otworzyć drzwi, ale nie ruszyły się nawet o milimetr.

– Stu procentowe bezpieczeństwo, że nie wywiniesz żadnego numeru – usłyszałam głos za sobą, więc natychmiast się odwróciłam. Musiałam zmrużyć oczy i bardziej się skupić, aby zauważyć niewyraźną sylwetkę Esthery. Po dosłownie kilku sekundach oślepiło mnie gwałtownie zapalone światło. – Już lepiej? Widzisz mnie w całej okazałości? – zapytała ironicznie, obracając się wokół własnej osi z taką gracją, że pozazdrościłaby jej tego każda zawodowa tancerka. – Kawy? Herbaty?

Uniosłam zaskoczona brwi. Czy ona była normalna?

– Gdzie Matthew?

– Zabawia się na górze z Mary Kate – powiedziała uśmiechnięta, znacząco wywracając oczami.

– A Peter?

Delikatnym gestem dłoni wskazała za siebie. Dopiero po chwili zauważyłam go siedzącego na krześle, całego owiniętego sznurem. Lekko pochylony do przodu, z rękami związanymi z tyłu, ze spuszczoną głową wyglądał jak nieszczęśnik.

– Był strasznie niespokojny. Odgrażał się zbiorowiskiem wampirów, ale jak widać, nikt nie zechciał nas odwiedzić. Tylko ty, a więc nic nieznacząca istota, która ma na rękach krew swoich bliskich.

Zacisnęłam dłonie w pięści, robiąc krok do przodu. Osłupiałam, widząc karcące spojrzenie Esthery.

– Ethanie, podaj jej krzesło, bo czeka nas dość długa rozmowa – mruknęła, a z kąta pokoju wyszedł wysoki blondyn z wyjątkowo okropnym uśmiechem. Wzdrygnęłam się. – Pamiętaj, że ona jest moją kolacją! – dodała rozbawiona, widząc jego wyraz twarzy.

Spojrzałam na nią ze strachem, a po chwili Ethan popchnął mnie na krzesło i zanim zdążyłam mrugnąć, związał. Dokładnie tak samo jak Petera. Próbowałam się wyrwać, ale sznur jedynie wbijał się w moje ciało. Zagryzłam mocno usta, napinając wszystkie mięśnie. Jednak nawet to nie pomogło.

Lustro nieśmiertelności [ZMIERZCH] | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz