Rozdział 47

503 21 42
                                    

Wszyscy wokół mnie skakali. Lekarze, rodzice, pielęgniarki i Matt. Siedziałam na łóżku szpitalnym z zagipsowaną ręką w temblaku. Nie odzywałam się, tylko gapiłam się w białą pościel bez jakiegokolwiek sensu. Miałam zawroty głowy i ciągle musiałam skupiać się na tych wszystkich rzeczach, które mnie nie obchodziły. Ręka potwornie bolała, a lekarze odmawiali podawaniu jakichkolwiek tabletek przeciwbólowych, już nie mówiąc o zastrzykach. Nikt nie chciał, abym była zbyt otępiała w rozmowie z policjantami. Nikogo chyba nie interesowało, że dopiero od godziny byłam przytomna i potrzebuję kolejnych, aby w pełni dojść do siebie.

Rodzice gryźli się w język, aby przez przypadek nie uprzedzić policjantów. Byłam posiniaczona, głodna i zmęczona, ale nikogo to nie obchodziło. Byli śmieszni w tym swoim przeświadczeniu, że złapią Estherę, która potem stanie przed sądem. I może, gdybym nie była taka senna i padnięta, to pewnie zaczęłabym się śmiać. To było naprawdę śmieszne, nawet tak samo jak fakt, że do szpitala jechał Peter.

Nie chciałam tego komentować na głos, ale niekoniecznie chciałam również o tym myśleć. W głowie ciągle przewijałam od początku wszystkie słowa Esthery. Nie powinnam była tego robić, ale nie potrafiłam się pohamować. Chciałam znaleźć jakiś punkt zaczepienia i zrozumieć, że to były tylko zwykłe kłamstwa. Problem tkwił w tym, że wszystko układało się w logiczną całość.

Wszystko, poza mną.

– Peter z pewnością pomoże policji w ujęciu tej psychopatycznej wariatki – powiedział niespodziewanie Matt. – Nie myśl tyle o tym.

Peter pomoże? Czy może będzie okropnie niezadowolony, że jednak żyję i zdaje się, że jeszcze długo będę? Przecież taki obrót sprawy był mu bardzo nie na rękę. I czemu tu się dziwić! Ktokolwiek mnie uratował, najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z beznadziejności sytuacji, w jakiej się znajdowałam. Chyba w ogóle nie o niczym nie pomyślał!

– Spokojnie, kochanie – zaczęła mama, głaszcząc mnie delikatnie po włosach. – Złapią ją i odpowie za to wszystko przed sądem.

Popatrzyłam na nią z obojętnością. Nie mogłam jej powiedzieć, że co najwyżej mogą zrobić, to wpaść w porze posiłku i nim zostać. A gdyby użyła swoich zdolności to nawet nie wiedzieliby, gdzie są i co tak naprawdę robią. Ludziom tak łatwo można było wmówić takie bzdury. Nawet im zazdrościłam tej nieświadomości. Może wtedy dziękowałabym mojemu wybawcy, zamiast złorzeczyć na niego w myślach. Nie chciałam docenić tego dobrotliwego gestu, który zmuszał mnie na znoszenie fałszywych zalotów Jaspera i Petera. Byłam bardzo ciekawa reakcji tego pierwszego. O ile Peter pluł sobie w twarz, że nie umarłam, to o tyle Jazz pewnie zatapiał swoje zęby w nowych dziewczynach.

Poczułam łzy w oczach i zezłościłam się na samą siebie jeszcze bardziej. Nie potrafiłam nawet porządnie umrzeć, ale potrafiłam płakać, bo byłam naiwną idiotką. Ślepo wierzyłam, że dwóch przebojowych chłopaków spojrzało na mnie jak na dziewczynę, a nie worek krwi. To nie było nawet śmieszne, ale żałosne, tak samo jak cała ja.

Oddychałam dosyć płytko, aby nie zwracać na siebie uwagi. Wystarczyło mi, że rodzice rozczulali się na mną, tak samo jak Matt, a lekarze z pielęgniarkami patrzyli na mnie ze współczuciem. Miałam złamaną rękę i trochę siniaków, nie byłam umierająca.

Głośne pukanie do drzwi sprawiło, że wszyscy zamarli. Lekarz zbladł i w niezbyt grzeczny sposób wyprosił wszystkich z pokoju, nisko kłaniając się policjantom. Wystarczyło, że raz spojrzałam na ich twarze, aby zrozumieć, że to byli ci sami, którzy prowadzili sprawę Thomasa i Jane. Nie byli z Grovetown, ale z Macon. Jakby tutejsza policja do niczego się nie nadawała.

Oboje wysocy, ale niezbyt potężni. Blondyn przedstawił się jako Keith Green, a jego partner brunet jako Jack Drown. Nie mieli zbytnio sympatycznych wyrazów twarzy, bo najwyraźniej ich zawód tego wymagał. Zadawali setki pytań, rzucając nimi jak z karabinu. Nie dawali mi ani chwili na zastanowienie, tylko ciągle poganiali, jakbym to ja była główną podejrzaną i morderczynią. Przekręcali moje słowa i ciągle dopytywali o to samo, tylko w inny sposób. Nie mogłam wytrzymać i naprawdę miałam dość, poruszania tematu wampirów, Jane, Toma i wszystkiego innego. Nie powiedziałam im o wampirach, bo spojrzeliby na mnie jak na idiotkę i pewnie od razu, zrobiliby ze mnie podejrzaną, jednocześnie składając na mnie tysiące oskarżeń.

Lustro nieśmiertelności [ZMIERZCH] | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz