Rozdział 46

467 26 7
                                    

Ocknęłam się w zupełnie nieznanym mi miejscu. Bolała mnie głowa i czułam się senna. Próbowałam otworzyć oczy, ale powieki okazały się niewyobrażalnie ciężkie. Dotknęłam dłońmi twarzy i włosów, próbując zlokalizować rany, o ile w ogóle takie posiadałam. Nie pamiętałam zbyt dużo sprzed upadku, jedynie twarz Esthery. Miała taki niesympatyczny wyraz, że powinnam od razu od niej uciec, a nie próbować z nią rozmawiać.

Powoli otworzyłam jedno oko, a potem drugie. Wszędzie było drewno. Potrzebowałam kilku sekund, aby zorientować się, że znajduję się w drewnianym domku. Mimo zawrotów głowy, podniosłam się do pozycji stojącej i lekko się zataczając, podeszłam do jednego z okien. Oparłam się ramieniem o ścianę i z zaskoczenia otworzyłam szeroko usta.

Byłam w samym środku lasu.

Obejrzałam się za siebie i czułam, jak zaczyna brakować mi krwi w policzkach.

– To chyba jakiś żart – mruknęłam zdezorientowana.

Dokładnie rozejrzałam się wokół, starając się zajrzeć we wszystkie możliwe kąty. Na jednym z dziwnym krzeseł, leżała moja torba, więc podbiegłam do niej. Szybko przerzucałam rzeczy w poszukiwaniu telefonu. Zezłoszczona, odwróciłam torbę do góry nogami i wysypałam całą zawartość na podłogę. Szukałam między książkami, zeszytami, kluczami, chusteczkami, pomadkami i zapasową parą butów, bo wciąż chodziłam w butach na obcasie. Nic. Telefon jakby zapadł się pod ziemią.

Podciągnęłam kolana pod brodę i objęłam ramionami nogi. Przez głowę przelatywało mi tysiące różnych myśli. Nawet nie miałam pojęcia, jakim cudem znalazłam się w lesie. Esthera zniknęła, albo specjalnie mnie zostawiła, abym umarła ze strachu lub sama nie wiem...

Nawet perspektywa, że moim chłopakiem jest wampir, nie była tak przerażająca, jak samotne siedzenie w domku w samym środku lasu. Z pewnością musiałam być dziwna, albo po prostu szurnięta. Druga opcja z każdą kolejną chwilą okazywała się coraz bardziej trafna.

Wzdrygnęłam się, po czym gwałtownie stanęłam na równe nogi, gdy usłyszałam za sobą odgłos odmykanych drzwi. Z nadzieją spojrzałam w tamtym kierunku, mając przed oczami twarz Jaspera i Petera. Mina mi zrzedła, gdy do pomieszczenia weszła Esthera.

Spojrzała na mnie kpiąco, po czym tym samym wzrokiem omiotła wszystko wokół mnie. Uśmiechnęła się szyderczo, przyglądając się bałaganowi na podłodze. Siegnęła dłonią do kieszeni i wyciągnęła moją komórkę. Pomachała nią, szerzej się uśmiechając.

– Tego szukałaś?

– Przywłaszczyłaś sobie moją komórkę – powiedziałam, całkowicie bez sensu.

– Jakaś ty bystra – prychnęła. – Wprost nie potrafię się nadziwić, co oni wszyscy w tobie widzą. – Pokręciła głową, uśmiechając się w taki okropny sposób, że po moich plecach przeszły nieprzyjemne ciarki. – Powinnaś czuć się tak, jak te wszystkie zwierzęta w zoo. Jesteś takim małym dziwactwem, nad którym wszyscy się rozczulają.

– Rozczulają? I mówi to kobieta, która nie potrafi znieść, że jest w czymś gorsza?

Nie wiem, skąd u mnie wzięła się ta niespodziewana odwaga, aby powiedzieć coś takiego tej zwariowanej kobiecie.

– Wampiry w niczym nie są gorsze od ludzi – oznajmiła mi śmiertelnie poważnie, po czym podeszła do stołu, który już dawno przeżył swoje lata świetności. Usiadła z gracją, na jednym z krzywych krzeseł i zaczęła mi się intensywnie przyglądać. – Z każdej strony wyglądasz tak samo, naprawdę nie wiem czym miałabym się zachwycać.

Wampiry.

WAMPIRY.

Spojrzałam w zupełnie inny sposób na Estherę i prawie zemdlałam. Przecież Peter nie mówił nigdy o jednym wampirze. Jasper był jednym z wielu. Trzymał z tą wariatką, więc musiało coś ich łączyć. Wampiryzm najwyraźniej ich połączył. Jazz nie marzył o mojej krwi, chociaż nie miałam do końca takiej pewności. Miał tyle możliwości spuszczenia ze mnie krwi, ale nigdy z tego nie skorzystał.

Lustro nieśmiertelności [ZMIERZCH] | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz