Rozdział 62

484 25 9
                                    

W sukience, która nie należała do mnie i z gołymi nogami, wspinałam się na palcach po schodach. Nie chciałam nadwyrężać cierpliwości dziadków, a tym bardziej Matta, więc wróciłam do domu. Późno, ale lepiej późno niż o piątej rano. Wchodząc do pokoju, poczułam ulgę. Po tym wszystkim potrzebowałam czasu dla siebie. Musiałam pomyśleć i uporządkować wszystkie myśli.

Usiadłam z cichym westchnięciem na łóżku, po czym opadłam na plecy.

Spędziłam najcudowniejsze godziny w ramionach Jaspera, napawając się jego troską, miłością, pożądaniem i czułością. Ten wachlarz uczuć kompletnie nie pasował do wampira, ale najwyraźniej Laurent miał rację: blondynowi brakowało człowieczeństwa. Jako człowiek, nadawałam się idealnie do tego związku. Byłam uosobieniem wszystkich możliwych zachowań ludzkich. Dzięki mnie mógł znów poczuć, jak to jest być człowiekiem, chociaż w malutkim stopniu.

Przymknęłam oczy, pozwalając wspomnieniom zalać cały mój umysł. Znów Jazz tulił mnie do siebie i powtarzał ciągle, że kocha mnie na całą wieczność. Było dokładnie tak samo, jak kilka godzin wcześniej.

– Twoja lekkomyślność i nieodpowiedzialność doprowadza mnie do szału.

Otworzyłam gwałtownie oczy i podniosłam się do pozycji siedzącej. Rozejrzałam się po ciemnym pokoju i dopiero przy oknie zauważyłam stojącą postać. Moje serce zadrgało ze strachu.

– Harriet, co ty tutaj...

Zaśmiała się cicho.

– Chciałam z tobą porozmawiać wcześniej, ale szykowałaś się na dole. Twój brat raczej byłby zszokowany, więc sobie odpuściłam.

– Czekałaś na mnie? – zapytałam zdenerwowana.

– A miałam jakiekolwiek inne wyjście? – Uśmiechnęła się drwiąco. – Sypianie z wampirem nie może doprowadzić do mojego błędu, ale nie mogę powtarzać ci w kółko, że to nie jest odpowiedni chłopak dla ciebie. Zaczyna mnie to nudzić.

– Możesz sobie odpuścić prawienie morałów. Życie dało ci popalić, mi też, więc jesteśmy kwita.

Harriet pokręciła głową, odwracając się w stronę okna.

– Ty naprawdę nic nie rozumiesz. – Westchnęła ciężko. – Esthera się przygotowuje, a z pewnością szykuje coś dużego. Zbyt długo siedziała w cieniu i nie dawała znaku życia. Próbowała znów pojawić się w Grovetown, ale znajomi Laurenta z Francji skutecznie ją wykurzyli.

– W czym więc tkwi problem?

Moja matka gwałtownie odwróciła się w moją stronę i podeszła do łóżku. Spojrzała na mnie dość pretensjonalnie.

– W czym? Naprawdę zadajesz tak głupie pytania? Już dawno powinno cię tu nie być! – Straciła panowanie nad sobą, więc zaczęła się trząść ze złości. – Pojutrze w Grovetown zjawi się FBI. Keith naprawdę dobrze sobie radził, ale ten idiota, Jack, popsuł wszystko. Zaczną zadawać pytania. A Esthera prędzej czy później zaatakuje.

– FBI? Przecież...

– Keith współpracował z nimi na odległość. Wystarczyło to na jakiś czas, ale teraz sytuacja jest poważniejsza. W Macon ostatnio zginęło sporo osób. Od razu zaczęto wszystko łączyć z Grovetown.

Złapałam się za głowę, prawie wyrywając sobie włosy z głowy.

– Jasper nic...

– A co miał ci powiedzieć? – zapytała sarkastycznie. – "Kochanie, został ci tydzień, góra dwa, a potem umrzesz. Jednak do tego czasu będziemy ze sobą sypiać..."

Lustro nieśmiertelności [ZMIERZCH] | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz