Rozdział 67

455 23 33
                                    

Wiosna zbliżała się małymi kroczkami, ponieważ słońce skutecznie zaczynało topić lód. Stałam z Jasperem na pamiętnym moście i przyglądałam się uważnie lekkim rysom na lodzie. Jeszcze tydzień pełen słońca i zniknęłyby wszelkie oznaki niedobrej zimy. Tego dnia zabrakło roztańczonych promyków, ale dzięki ich braku, Jazz mógł być ze mną. Może pojedyncze przebijały się przez chmury, ale było ich zbyt mało.

Uśmiechnęłam się pod nosem.

Zima na swój pokręcony sposób była całkiem w porządku, ale tyczyło się to tylko Jaspera. Tylko i wyłącznie.

– Jak samopoczucie? – zapytał blondyn, przytulając się do moich pleców.

– Nie jest źle. Niedługo zacznę ten most traktować jako obiekt, a nie zjeżdżalnie nieprzyjemnych uczuć – powiedziałam rozbawiona, chociaż wcale nie było mi do śmiechu. – Zbliża się wiosna.

– Yhym. Będziemy się widywali mniej, bo to cholerne słońce w tym roku ma wyjątkowo często świecić. Jakby nie wystarczały mu wakacje – mruknął niezadowolony Jazz, odgarniając mi włosy na bok.

– O co chodzi z tym słońcem?

– Głupia sprawa.

– Czyli?

Blondyn westchnął zrezygnowany, po czym wystawił dłoń w stronę słońca. Uniosłam zaskoczona brwi, przygryzając policzki, aby nie parsknąć śmiechem.

Jego skóra się mieniła. Serio. Milionem malutkich diamencików, które w dość unikatowy sposób odbijały się od bladej skóry. Gdybym była Vanessą, pewnie zmiękłyby mi kolana, a moje serce zatrzepotało ze szczęścia. Jednak byłam tylko sobą i o ile miałam wampiry za mordercze istoty, to ich konsekwencje przebywania na słońcu były dość zabawne.

– Bawi cię to? – rzucił urażony Jasper, wsuwając dłoń do kieszeni mojej kurtki.

Zapatrzyłam się przed siebie, umiejętnie walcząc ze śmiechem, jednocześnie kręcąc głową.

– Doskonale zdajesz sobie sprawę, że w kilka sekund mogę pozbawić cię życia, a jednak ośmielasz się igrać z ogniem.

– Gdybyś chciał, ale nie chcesz. – Obróciłam głowę, uśmiechając się do niego przymilnie. – Kochasz mnie, więc masz bardzo poważny powód, aby dostatecznie się kontrolować.

Zmarszczył brwi, a potem oderwał ode mnie wzrok.

– Chciałbym wiele rzeczy, ale...

Specjalnie nie dokończył.

Chciał mojej przemiany.

– Nikt mi tego wybaczy tego egoistycznego wybryku.

– Wybryku? – zapytał Jazz podniesionym głosem, a potem gwałtownie obrócił mnie w swoją stronę. – Chcę być z tobą na całą wieczność, a ty to nazywasz jakimś wybrykiem?!

Ostrożnie położyłam dłonie na jego klatce piersiowej, starając się odsunąć go od siebie na maksymalną odległość. Nie lubiłam, gdy się denerwował w ten sposób, jakby od mojej przemiany miały zależeć losy świata. Rozumiałam, że dla niego byłem takim małym światem, ale nigdy nie miał prawa wymagać, że zostawię dla niego rodzinę.

Nie mogłam popełnić tego samego błędu co Harriet.

– Jazz... Jezu... ty naprawdę nic nie rozumiesz! – Pokręciłam głową z niedowierzaniem. – Nie możemy teraz o tym myśleć. Nie dzisiaj i nie jutro, ani w najbliższym czasie.

– Najlepiej nigdy – mruknął urażony.

– Masz straszną huśtawkę nastrojów. Każdy wampir tak ma?

Lustro nieśmiertelności [ZMIERZCH] | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz