Rozdział 41

534 32 7
                                    

Następnego dnia obudziła mnie rozdzwoniona komórka. Zaspana, próbowałam ją znaleźć, ale w zasięgu mojego zaspanego wzroku nic nie leżało. Nic, co przypominałoby jakiekolwiek inteligentne urządzenie. Czułam wibracje w łóżku i ten straszny hałas, ale dopiero jak podniosłam poduszkę, to odnalazłam komórkę. Zaskoczona przytknęłam ją do ucha, widząc znajome imię na wyświetlaczu.

– Jazz, wiesz która jest godzina? – zapytałam sennie. – Jest niedziela. Niektórzy ludzie jeszcze śpią...

– Gdybym nie zadzwonił to zaczęłabyś się złościć. Miałem inny wybór?

– Coś się stało?

– Jadę dziś do Macon.

Przetarłam palcami oczy, próbując się rozbudzić. Nie podobały mi się słowa blondyna. Miałam nadzieję, że się przesłyszałam.

– Przecież mieliśmy pojechać razem – przypomniałam mu. – Mogłeś mnie wczoraj uprzedzić, że chcesz tak wcześnie wyjechać, to nastawiłabym sobie budzik!

– Jadę sam. Muszę coś załatwić.

– Przecież wczoraj ustaliliśmy, że ty nigdzie nie wyjeżdżasz i mnie nie zostawiasz. – Powoli robiłam się zła. – Próbujesz swojej siły przebicia przez telefon?

– Pojadę tylko dzisiaj i jutro wrócę na trzecią lekcję.

– Od kiedy tak bardzo się przejmujesz szkołą? – zapytałam, po czym cicho ziewnęłam.

– Ostatnio nazbierało mi się trochę tych nieobecności. Niedługo zaczną się czepiać, a to nie byłoby mi na rękę. Tym bardziej, jeśli dowiedziałby się o tym twój brat, a potem twoi rodzice.

Przyznałam mu w myślach rację. Matthew był na etapie próby zamordowania mnie. Podpadłam mu związkiem z Jasperem, ale nic nie mogłam na to poradzić, że się nienawidzili. Nikt tak naprawdę nie znał blondyna, a i tak większość – oprócz dziewczyn – darzyła go nienawiścią. Jakby byli zazdrości czy coś w tym rodzaju.

– Poniekąd masz rację – powiedziałam na głos. – Któraś sarenka potrzebuje nagłej pomocy? – zironizowałam, chociaż nie miałam chęci na takie zabawy.

– Tylko jedna, która właśnie leży w swoim łóżku i mam nadzieję, że przykrywa ją sama kołdra. – Ten jego głos przyprawił mnie o palpitacje serca. – Szkoda, że mnie tam nie ma.

– Jazz – jęknęłam cicho.

– Podoba mi się twój głos...

Westchnęłam ciężko.

– Chyba będzie lepiej, jak pójdę sobie jeszcze trochę pospać – mruknęłam, czując jak palą mnie policzki.

– Odezwę się wieczorem, a jeśli nie, to zobaczymy się w szkole – powiedział rozbawiony Jasper. – Uwielbiam cię taką nieśmiałą i słodką!

– Przestań – jęknęłam ponownie.

– I seksowną – dodał, po czym zaśmiał się. – Bo na pewno tak właśnie teraz wyglądasz. Śpij. Do jutra.

Zanim zdążyłam pożegnać go jakąś kąśliwą uwagą, rozłączył się. Tak po prostu. Westchnęłam, po czym odłożyłam telefon i wtuliłam głowę w poduszkę. Uśmiechnęłam się do siebie, po czym przymknęłam oczy licząc na krótką drzemkę, która umożliwi mnie normalne funkcjonowanie przez całą niedzielę.

Wolałam spać niż myśleć.


Poniedziałek nie rozpoczął się zbyt cudownie. Wkurzony Matt krzątał się po kuchni i bluzgał pod nosem. Chyba najbardziej odnosiło się to do mnie, bo to ja powiedziałam dzień wcześniej rodzicom o jego nieobecnościach. Był wściekły, zły i chyba znów chciał mnie zabić. Nie wspomniał jednak nic o mnie i Jasperze. Pewnie bał się, że opowiem o historii z Jane. Pogadankę miałby gwarantowaną, a przypominając sobie ojca i Harriet... Mama nie byłaby zbyt uszczęśliwiona, że jej ukochany syn poszedł w ślady niewiernego męża. Może i oboje się pogodzili, ale wymagałoby to sporo czasu. Czasu, którego nie miał mój brat.

Lustro nieśmiertelności [ZMIERZCH] | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz