Rozdział 11

1.2K 57 30
                                    

Na krótką chwilę spojrzenie moje i Petera, spotkały się. Nie dość, że czułam się bardzo niekomfortowo w kamiennym uścisku Jaspera, to na dodatek przede mną stał chłopak, którego chciałam wpuścić do swojego durnowate życie. Nie mogło być gorzej, prawda?

No jasne...

– Whitlock, masz chyba problemy z odczytywaniem ruchów ciała, prawda? – zapytał na wstępie Peter, zabijając wzrokiem blondyna.

Uścisk Jaspera zelżał, mogłam już bynajmniej swobodnie oddychać.

– Kogo tu przywiało. No, no, Madison, jesteś cholernie odważny stając przed panną Loreign, która wczoraj przez ciebie nieźle wymarzła.

– Jeśli już mówimy o wczorajszym wieczorze, jest to sprawa między mną a Rissą.

– Naprawdę? Bo ja odnoszę inne wrażenie. – Jasper uśmiechnął się perfidnie. – Tak dla twojej wiadomości, Marissa spędziła ten wieczór ze mną, rozumiesz? Ze mną.

Poczułam na sobie wzrok Petera, więc chcąc nie chcąc, również na niego spojrzałam. W jego wyrazie twarzy zauważyłam zaskoczenie, raczej mało powiedziane, to było bardziej ogromne, naprawdę ogromne niedowierzanie.

– Serio? – zapytał, przyglądając mi się uważnie.

Mogłam przecież przytaknąć z szerokim uśmiechem twarzy. Nie byłam jednak żadną idiotką i nie chciałam nawet takiej udawać. Postanowiłam powiedzieć mu prawdę.

– Niestety tak.

– Słonko, jakie: niestety? Spędziliśmy przecież cudowny wieczór, a dzisiejszy ranek był najlepszym tego dowodem, prawda?

Zagotowała się we mnie złość. Jeśli tylko wspomni...

– Musimy kiedyś to powtórzyć – przerwał moje myśli Jazz. – W końcu pocałunek to najlepsze przypieczętowanie związku.

Peter wybałuszył oczy, a ja się zaczerwieniłam. Moje rumieńce wręcz krzyczały, że to prawda, chociaż było na odwrót.

– Whitlock, ty cholerny kłamco – warknęłam. – Masz strasznie wybujałą wyobraźnię albo twój mózg nie pracuje poprawnie... I w tej chwili mnie puść!

– Ani mi się śni – odpowiedział, a potem pocałował mnie w policzek.

– Whitlock – mruknął ostrzegawczo Peter, wpatrując się w niego morderczym wzrokiem. – Mam dla ciebie wiadomość. Wiesz, że jutro czeka nas bardzo słoneczny dzień? Na niebie ma nie być ani jednej chmurki. I ten stan ma trwać kilka dni, może nawet tygodni.

Wyraz twarzy blondyna zmienił się diametralnie. Wyprostował się, jednocześnie uwalniając mnie ze swojego mocnego uścisku. Wstałam i stanęłam za Peterem, obserwując uważnie Jaspera. Z jego twarzy znikły wszelkie oznaki pewności siebie oraz rozbawienia. Wyglądał groźnie. Ciarki mi przeszły po plecach dopiero wtedy, gdy jego wzrok prześlizgnął się na mnie. Jego tęczówki już nie były jasne, a sam srogi wyraz twarzy dodatkowo robił swoje. Po krótkiej chwili znowu spojrzał na Petera.

– Myślisz, że jesteś taki przebiegły, Madison? – zapytał lodowatym głosem.

– Nie, to ty tak myślisz. I ostrzegam cię... Bo widzisz, nie wiadomo kiedy mój język się rozwiąże i powiem o parę słów za dużo.

– Nie odważyłbyś się.

– Nie, to ty się nie odważysz przekroczyć granicy. Pamiętaj, że niektórzy wiedzą co nieco o tobie.

Nic nie rozumiałam z tego, co mówili, ale wolałam się w to nie mieszać. Widać, to nie było ich pierwsze starcie. Jedno spojrzenie, chociaż przelotne, na twarz Jaspera i poczułam jak przechodzą ciarki po całym moim ciele. To było tak, jakbym nagle odkryła ciemniejszą stronę chłopaka. Od razu przypomniałam sobie, jak na początku posądzałam go o to, że jest psychopatą. Stwierdziłam, że zbyt szybko odrzuciłam tę wersję, ponieważ wszystko jeszcze się mogło zdarzyć.

Lustro nieśmiertelności [ZMIERZCH] | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz