Rozdział 9

1.1K 54 10
                                    

Jasper zatrzymał się w samym centrum Grovetown, tuż przy słynnym barze Cloneya. Chociaż nigdy w nim nie byłam, ponieważ nie miałam z kim tam iść, to nie chciałam tam być z blondynem. Z różnych stron, nawet do mnie, dochodziły pikantne historie z zaplecza baru. Miałam tylko nadzieję, że nigdy nie będę jedną z głównych bohaterek takich opowieści.

Whitlock zgasił silnik i odpiął swój pas.

– Wysiadamy – powiedział, odpinając również mój. Podniosłam delikatnie łokcie, a pas z brzękiem uderzył w szybę, a dopiero potem wrócił na swoje miejsce. Kątem oka zauważyłam lodowate spojrzenie blondyna. Udałam nieświadomą i wysiadłam z samochodu. Poprawiłam płaszcz, a następnie założyłam ręce na piersi. Zaniepokojona, zaczęłam się rozglądać na boki, jakby nagle ktoś miał wyjść z cienia nocy i mnie zaatakować.

– Nie bój się. Przy mnie nic ci się nie stanie.

Whitlock tak nagle pojawił się przede mną, że wciągnęłam z przerażeniem powietrze do płuc.

– Mógłbyś mnie nie straszyć? – warknęłam.

– Znowu pokazujesz pazurki? A wiesz, że lubię to w tobie? Nawet czasami mi się wydawało, że jesteś tak twarda, że aż nie do zdarcia, a kilka minut wcześniej zrozumiałem, że to tylko pozory.

– Po co mnie tu przywiozłeś?

Westchnął. Wyciągnął w moją stronę rękę, ale popatrzyłam na nią niechętnie, więc opuścił ją. Wskazał gestem dłoni drzwi, więc chcąc nie chcąc, podeszłam do nich. Jasper oczywiście musiał przepuścić mnie w drzwiach. Z posępną miną weszłam do środka. Kilka par oczu zwróciło na nas uwagę.

Niespodziewanie poczułam zimny oddech na policzku, a sekundę później – dłonie na ramionach.

– Ściągnij płaszcz. Tu jest wystarczająco ciepło, żebyś mogła się rozgrzać. Zresztą za chwilę coś ci zamówię.

Chociaż nie chciałam dawać mu jakiejkolwiek satysfakcji, to postanowiłam trochę odpuścić. W końcu to nie on był winien mojemu złemu samopoczuciu. Wyciągnęłam ręce z płaszcza, pozwalając Jasperowi odwiesić go na wieszak stojący tuż przy drzwiach.

– Chodź, usiądziemy i coś sobie zamówimy.

Położył dłoń na moich plecach i delikatnie popchnął w stronę baru, za którym stał sam pan Cloney i obsługiwał klientów. Usiadłam na wysokim krześle, po czym splotłam dłonie, kładąc je na ladzie. Wodziłam wzrokiem po butelkach, ustawionych na półkach.

– Co podać? – zapytał uprzejmie pan Cloney, więc przeniosłam wzrok na jego uśmiechniętą twarz. – O witaj, Marisso! Jak tam ojciec? Dalej gra w golfa?

Zmieszana przygryzłam dolną wargę, spuszczał wzrok na ladę.

– Tak. Ostatnio wpadł na pomysł wybudowania własnego pola golfowego tutaj.

Nie musiałam widzieć twarzy pana Cloneya, żeby wiedzieć, że moje słowa zrobiły na nim wrażenie.

– To pewnie za kilka miesięcy takie powstanie.

– Z pewnością!

– Co chcecie do picia?

Blondyn popatrzył na mnie pytająco.

– Risso?

– Poproszę sok pomarańczowy – mruknęłam.

– Raz dwa.

Pan Cloney odchodząc, mrugnął do mnie znacząco.

– Cholera – wymamrotałam cicho.

– Co?

Lustro nieśmiertelności [ZMIERZCH] | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz