Rozdział 61

439 27 15
                                    

Matthew obiecał i naprawdę porozmawiał z dziadkami o tych głupich zakazach. Dostałam pozwolenie na wyjście jednak bardziej ze względu na fakt, że pogodziłam się wreszcie z bratem, a raczej, że wreszcie mi wybaczył. Byłam niezwykle zadowolona, że sprawy zaczęły przybierać dobry obrót. Poczułam przyjemny dreszcz, kiedy tylko przypomniałam sobie o dotyku Jaspera i jego porażających słowach. Należałam do niego i nikt nie miał prawa wkraść się do mojego życia, ani serca.

Stałam w przedpokoju, przeglądając się w lustrze. Co chwilę poprawiałam włosy, których nie chciałam spinać. Kolejny przyjemny dreszcz przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa. Jazz mógłby znów wpleść palce w moje włosy i całować do utraty tchu. Moje policzki się zarumieniły. Zerknęłam szybko w stronę kanapy, na której siedział Matt. Niczego nie był świadomy, albo nie chciał nawet o tym myśleć. Ubrałam tę samą sukienkę, którą miałam na imprezie u Madisonów. Nie mogłam wiecznie żyć przeszłością, a Jane nie byłaby zadowolona, że wiecznie narzekam i się smucę.

– Nie jest za zimno na sukienkę? – zapytał niespodziewanie mój brat.

Zerknęłam na niego kątem oka, obciągając w dół materiał.

– Nie.

– Jedziecie do niego, prawda?

Zastygłam w bezruchu, wzdychając cicho. Nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć. Z jednej strony nie mogłam mu skłamać, ale z drugiej... czy było jakiekolwiek inne wyjście? Powiedzenie prawdy mogło się równać kolejnemu zakazowi.

– Nie odpowiadaj, bo wiem, że zaczniesz ściemniać. – Westchnął ciężko. – Mam ochotę mu przyłożyć, ale to twoja decyzja.

– Wczoraj mówiłeś...

– Wiem, wiem. Nic jednak nie zmienia faktu, że jesteś moją siostrą. Jak cię skrzywdzi to nie będzie miał życia – powiedział z taką powagą, że mimowolnie się uśmiechnęłam.

– Nikt mnie nie skrzywdzi. Nie ma takiej opcji, serio.

– Tak tylko mówię.

Nie zdążyłam nic więcej powiedzieć, bo usłyszałam klakson. Ubrałam szybko płaszcz, wsunęłam komórkę do kieszeni i wyszłam. Idąc w stronę samochodu, czułam na sobie świdrujące spojrzenie Jaspera. Przyjemne dreszcze zamieniły się w ciarki, bo tak naprawdę mogłam się spodziewać praktycznie wszystkiego. Nie chciałam wyjść na strachliwą, ale czułabym się o wiele lepiej, gdybyśmy poszli za ciosem i przespali się dawno temu. Nie musiałabym się zastanawiać, czy na pewno każda moja reakcja będzie odpowiednia i czy na pewno przebije te wszystkie dziewczyny, z którymi sypiał. Przypominając sobie o nich, dostawałam palpitacji serca.

W milczeniu wsiadłam do samochodu, starając się nie patrzeć na blondyna. Nie chciałam urzeczywistniać swoich obaw i widzieć w wyobraźni, jak kocha się z kimś innym. Nie zamierzałam świrować, ale strach zwabiał mnie do ślepych uliczek, pełnych rozczarowań. Jazz położył lodowatą dłoń na moim udzie i wciąż patrząc na mnie, skierował ją ku górze, tuż pod materiał sukienki. Ścisnęłam nogi, uniemożliwiając mu dalsze manewry.

– Interesujące – mruknął do samego siebie, po czym cofnął dłoń i położył ją na kierownicy.

Przez całą drogę do jego domu, czułam się paskudnie. Chciałam być dla niego najwspanialszą dziewczyną na świecie, ale najwyraźniej nie potrafiłam. Pozwoliłam sobie zwątpić w nasz związek, a potem głowiłam się, czy na pewno powinnam pójść z nim do łóżka.

Oparłam łokieć o szybę i zaplotłam palce we włosy. Wbiłam wzrok w domy, drzewa, krzewy, niebo. We wszystko na raz. Wszędzie, byleby tylko nie patrzeć na Jaspera. Nie chciałam czuć jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Wiedziałam, że cokolwiek postanowię, będzie się gryzło ze zdaniem innych.

Lustro nieśmiertelności [ZMIERZCH] | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz