Rozdział 1

3.1K 83 25
                                    

Kolejny nudny poniedziałek, który niczego nowego nie wniósł do mojego życia. Chcąc nie chcąc musiałam tkwić w tej dziurze. Mieliśmy się z powrotem przeprowadzić do malowniczej krainy – Blois. Mieliśmy ponownie zamieszkać w pięknym dwupiętrowym domu dziadka – ojca mojego taty. Już wyobrażałam sobie jak będzie wyglądało moje nowe życie, a tu nagle bach i wszystko się rozsypało. Nowy kontrakt handlowy jaki podpisał mój tata z szanowaną i postawioną bardzo wysoko firmą, przekreślił wszystkie szanse na zmianę dotychczasowego życia.

W Blois mogłabym być sobą, a jednocześnie mogłabym grać kogoś zupełnie innego. A tutaj? W tym opuszczonym przez Boga, Grovetown? Nic tu się nie działo. Nic, po prostu: WIELKIE NIC. A w Blois przynajmniej można było porozmawiać ze swoimi sąsiadami, bo siedzieli w swoich pięknych ogrodach i z wielką przyjemnością zawierali nowe przyjemności i urządzali małe, sąsiedzkie zabawy. Tam, wszyscy byli dla siebie mili i z chęcią sobie pomagali, a tu? W tym okropnym Grovetown?

Brak słów.

Ludzie siedzieli w swoich domach za zamkniętymi na kilka zamków drzwiami, szczelnie zasłoniętymi oknami. Raz na tydzień wychodzili z domu na zakupy do pobliskiego małego sklepu. Z nikim się nie witali. Z nikim nie rozmawiali.

Ale to wszystko dotyczyło tylko dorosłych, bo z młodzieżą – czyli z moimi rówieśnikami było na odwrót. Wychodzili często z domów. Urządzali domówki. Bawili się na całego. Zawierali liczne nowe znajomości. Jeździli do innych, większych miast. A co najważniejsze, nie nudziło im się w tym okropnym miasteczku.

Jedyny problem w tym, że to wszystko działo się tylko wieczorem i to, prawie, za zamkniętymi drzwiami.

Na szczęście, rówieśnicy nie przepadali zbytnio za moim towarzystwem – tak to wyglądało, chociaż osobiście widziałam to zupełnie inaczej. W moim odczuciu było na odwrót. To ja nie przepadałam za ich towarzystwem. Czasami czułam się jak trzydziestolatka zamknięta w ciele siedemnastolatki. Może to była moja wina, ale szczerze w to wątpię. Po prostu inteligencja umierała za szybko i to w dramatyczno–pijacki sposób.

Pokręciłam głową z udawanym przerażeniem, po czym zeskoczyłam z najniższej gałęzi mojego dębu, który rósł w najciemniejszym kącie ogrodu. Trawa była wilgotna, więc po chwili widziałam na trampkach malutkie kropelki wody. Westchnęłam znudzona i z opuszczoną głową poszłam do domu. Z progu kiwnęłam krótko głową, na znak powitania z moim starszym bratem, Mattem, a potem skierowałam się do swojego pokoju, znajdującego się na górze, na końcu małego korytarza. Moje okno wychodziło wprost na dąb. Jako małe dziecko, uwielbiałam wychodzić przez okno, wskakiwać na gałęzie drzewa, a potem zeskakiwać na ziemię.

Nie każdy skok był jednak udany, ale to wiedzieli tylko rodzice oraz moje biedne, wielokrotnie połamane kości.

Ktoś zapukał do drzwi. Byłam święcie przekonana, że to matka lub ojciec. Jakie było zdumienie, gdy w drzwiach stanął Matthew.

– Cześć siostrzyczko – przywitał się.

Siostrzyczko? Nie mogłam uwierzyć, że tak do mnie powiedział. Gdyby nie moje złe samopoczucie, spowodowane zaprzepaszczoną szansą na zmianę życia – zmianę siebie, pewnie wybuchłabym śmiechem. Okoliczności były jednak zupełnie inne. Czułam, że wizyta Matta nie jest bezinteresowna. Moment. Czy mój brat kiedykolwiek mnie odwiedzał? Nie i do tej pory tego nie robi.

– Witaj braciszku. Co cię sprowadza w moje skromne progi? – zapytałam, siląc się na żartobliwy ton.

– Chciałbym, żebyś porozmawiała z Jane – wyrzucił z siebie.

Po raz kolejny wprawił mnie w niemałe zdumienie. Nie wiedziałam co powinnam odpowiedzieć, więc wcale nie byłam zaskoczona, gdy wymsknęło mi się ciche: „Aha", które brzmiało dziwnie i wręcz nie pasowało do kontekstu zdania wymówionego przez Matta.

Lustro nieśmiertelności [ZMIERZCH] | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz