Rozdział 1

25.4K 606 270
                                    

Witam! Ten rozdział można uznać za prolog, bo jeszcze jakiejś wielkiej akcji tu nie będzie. Jeśli czytasz to pierwszy raz to spoko ale jeśli powróciłeś/aś tu i już to czytałeś/aś to wiedz, że jest to poprawiona wersja.

Bez zbędnego owijania w bawełnę, miłego czytania!
________________________________________________________________________________________

Stany Zjednoczone, klasyk. Stereotypowa kolebka dobrobytu, a zarazem miejsce zamieszkania wielu miliarderów. Tysiące marzyły o przeprowadzce do Ameryki z nadzieją na lepsze zarobki, bardziej dzianych znajomych, ciekawsze życie. Jednak to, że w Internecie USA było ukazane laurkowo, nie znaczyło że wszyscy mieli tu tak idealne życie, jak wielu mieszkańców słynnego Los Angeles.

Syknęłam nagle, źle stawiając nogę i omal nie skręcając kostki. Przystanęłam na chwilę, patrząc na dość sporych rozmiarów dziurę, znajdującą się w chodniku. Taak, nieuważne chodzenie po Rolli mogło być równoznaczne z podpisaniem testamentu dolnych kończyn.

Powolnym krokiem ruszyłam dalej, by dojść na obrzeża tego zadupia, zwanego miastem. Taksówki widywało się tu raz na ruski rok, więc pozostawały aż dwie opcje: zatłoczony autobus, albo stare, dobre, własne nogi. Jako że wujek ze skłonnościami do ubóstwiania alkoholu kasy za dużo nie posiadał, a pielgrzymkę do centrum odbywałam całkiem często, raczej stawiałam na tą drugą.

Po kilkunastu minutach zatrzymałam się pod szarym domem, przyglądając elewacji, która błagała o emeryturę w trybie na wczoraj. Wokół panowała cisza, a na dodatek wszystkie światła były pogaszone, co znaczyło, że Harry tym razem nie zaprosił swoich patologicznych koleżków i imprezy, kończącej się demolowaniem domu nie będzie. Biorąc pod uwagę fakt, że ostatnia taka akcja zakończyła się częściowym rozwaleniem mojego pokoju tak, że od tamtego czasu spałam na poddaszu, uśmiechnęłam się na myśl o chwili spokoju. Może ten dzień nie będzie taki zły?

Gdy już miałam wchodzić, zobaczyłam jasny papier, prześwitujący przez okienko w skrzynce na listy. Natychmiast się ożywiłam, przypominając o podaniu o stypendium, które napisałam jakiś czas temu. Wiadomo było, że nic nie potrafiło tak motywować, jak pieniądze. Jesteśmy zachłanni, taka już ludzka natura. Więc siedziałam po nocach, zakuwając nie przydatne do życia informacje, by dostać nagrodę.

Kucnęłam, opróżniając zawartość pojemnika. Z pośród kilku kopert najbardziej w oczy rzucała się ta z jebitnym napisem z ozdobnej czcionki na pół strony "Adrianna Cooper".

Szybkim krokiem ruszyłam w stronę poddasza, ostatecznie siadając na łóżku w pokoju. Z szybciej niż zwykle bijącym sercem otworzyłam zawartość, jednakże po przeczytaniu kilku pierwszych zdań opuściłam ręcę, wgapiając się w ścianę z zaciętą miną.

-Yhym, cuudoownie- mruknęłam wstając, starając się opanować napad złości, jednak gdy powolne oddychanie na nic się zdało, podarłam kartkę na dwie, cztery, później osiem części.

Zabrakło sześciu setnych? Chyba sobie żartowali.

-Nosz...!- fuknęłam w końcu, dając upust emocjom i rzuciłam pierwszym lepszym przedmiotem, który okazał się szczotką do włosów w lustro, na którym zaraz pojawiło się pęknięcie.

Położyłam się na łóżko, twarzą w poduszkę, wyjąc jak męczennik, nabzdyczona na cały świat. Gdy pierwsza fala histerii minęła, wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do mojego przyjaciela z klasy. Użalanie się nad sobą leczyło ból.

-Witam, witam, żyjesz jeszcze?- odezwał się John.

-Pytasz o stan ogólny, czy teraz?- westchnęłam, siadając po turecku na pościeli -Nie dostanę stypendium.

-Coo...? Czemu?!- żachnął się.

-A z jakiego powodu nie dostaje się takiego kwitku?

-Ah... ile?

-Sześć setnych, czaisz to?- burknęłam -Gdyby Tremblay'owa dała mi na koniec piątkę, wszystko stykło by idealnie! Zawsze była dla mnie wredna. Suka.

-Dobra, stop. Narzekaniem nic nie zmienisz. Chodźmy dziś... na lody? Tak, lody. Wyjątkowo ja stawiam, znaj mą dobroć!

-Dzięki, ale nie chce mi się. W zasadzie to dzwoniłam tylko żeby trochę ponarzekać.

-A co mnie to? Nie ma opcji! Znając ciebie będziesz teraz przygnębiona siedzieć na dupie cały dzień, ale nie tym razem. Przychodzę pod twój dom o piętnastej- powiedział, po czym rozłączył się, zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć.

Uśmiechnęłam się słabo. Pesymista widzi czerń, optymista światełko w tunelu, realista pociąg. John natomiast zazwyczaj widział rozbłysk o jasności w skali Syriusza.

Brunet zjawił się pod moim domem równo o piętnastej. Wujka nie było, więc bez problemu wyszłam z chłopakiem. Poszliśmy w stronę kawiarni z lodami i ku mojemu zdziwieniu tak, jak obiecał, postawił mi lody. Długo gadaliśmy w sumie głównie o wakacjach, które de facto były tuż za chwilę. Koniec końców musiałam jednak wrócić do domu, ogarnąć się i zrobić nieszczęsne zadania.

Poszłam się wykąpać zanim wrócił Harry, bo byłam w stanie postawić grubą sumę, że wróci dobrze wstawiony. Był wieczór, wertowałam Internet w poszukiwaniu wiadomości z oficjalnej strony tej pipidówy. Jednak jeden artykuł był na tyle odbiegający od codziennej normy, że aż warty kliknięcia.

„Zaginęło rodzeństwo Winslet"

Po minucie moja wiedza była bogatsza o fakt, że dwa dni temu zaginęły dziesięcioletnie bliźniaki, dzieci kobiety, którą kojarzyłam. Ściągnęłam kącik ust, zawsze mówiłam jej "dzień dobry" na ulicy, była całkiem miła.

Rolla było stosunkowo bezpieczna, jednak wszędzie mogły zdarzyć się jakieś niefortunne wypadki. Po prostu nie dopilnowała dzieci. Dzieci, które na bank już nie żyją. W sumie patrząc na swoje dzieciństwo powinnam się naprawdę cieszyć, że sama nie kopnęłam w kalendarz.

Przeglądałam jeszcze chwilę Internet, by zabić czas, czytając o jakiś pierdołach, po czym zgasiłam lampkę i poszłam spać.

Zanim nastanie noc Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz