Rozdział 27

787 50 14
                                    

*Natasza
Scott i Lydia wprowadzili mnie do środka kliniki weterynaryjnej. Wciąż nie docierało do mnie, co właśnie zrobił mój mąż. Skurcze były wciąż regularne i silne na tyle, że ledwo stałam na nogach. Podeszłam do stołu lekarskiego, aby się go podtrzymać.
- Dzwonie po karetkę.- oznajmił mój przyjaciel, a Lydia krzątała się po pomieszczeniu.- Halo? Dzień dobry. Nazywam się Scott McCall...moja przyjaciółka właśnie rodzi.- mówił przez telefon wciąż patrząc jak próbuję ustać na nogach. Mój oddech był ciężki i płytki, przez co czułam, że zaraz zemdleje. I jeszcze te skurcze...- Który miesiąc?- spytał teraz mnie, a gdy nie odpowiedział podszedł bliżej podtrzymując mnie za ramię.- Nat, który miesiąc?
- Początek ósmego.- odpowiedziałam wciąż ciężko oddychając. McCall podał adres kliniki oraz moje dane.
- Za ile będzie karetka?- spytała Lydia, gdy ten wyłączył telefon.
- Za jakieś dwadzieścia pięć minut.- stwierdził chłopak.
- Za ile?- powtórzyła jeszcze bardziej zdenerwowanym głosem.
- Są na akcji na drugim końcu miasta i nie przyjadą wcześniej.- wyjaśnił spokojniejszym głosem.- Musimy sobie poradzić.
- Poradzić? Ona rodzi! Byłeś kiedyś przy porodzie?!- krzyknęła, na co Scott rzucił jej wściekłe spojrzenie.
- Jestem weterynarzem. Odbierałem poród... kotów.
- Świetnie! Wspaniale mieć w tobie oparcie!
- Zamknijcie się!- krzyknęłam nie wytrzymując ich kłótni. Ci spojrzeli na mnie spanikowani.- Nie wytrzymam.- wyszeptałam zalewając się łzami. Bóle były nie do zniesienia. Zanim ci zdążyli odpowiedzieć do kliniki wparowali Theo, Derek i Malia. Ten pierwszy szybko do mnie podbiegł i złapał mnie w pasie, bym nie upadła.
- Dzwoniłeś po karetkę?- spytał Scotta.
- Tak, ale będą za jakieś pół godziny.
- Szlag.- wyszeptał pod nosem.
- Stiles...- zaczęłam błagalnym głosem.- Idźcie po Stilesa. Jeśli go zabiją to...
- Nic mu nie zrobią.- odpowiedział szybko Derek uspokajając mnie.
- Trzeba za nimi jechać.- wtrąciła się Malia.
- A Nat?- spytał z troską Theo.
- Jeśli stracimy ich z oczu to ich później nie namierzymy.- wyjaśniła dziewczyna.
- Zrobimy tak. Karetka będzie za kilkadziesiąt minut. Malia, Derek i ja pojedziemy za Stilesem, a Lydia i Theo zostaniecie z Nat do przyjazdu karetki.- zarządził Scott.
- Mamy odebrać poród?- spytał przerażony Theo.
- Derek mówił, że do porodu jest jakieś pół godziny od początku skurczy...może karetka zdąży na czas.- zastanowiła się Lydia.
- Oby. W razie czego dzwońcie.- rzucił Scott, po czym złapał mnie za rękę i po chwili wraz ze swoją dziewczyną oraz Halem wyszli z kliniki.
- Ok...może się położysz?- spytała Lydia łapiąc mnie za ramię.
- To tak strasznie boli.- wyszeptałam.
- Daj rękę.- powiedział Theo, na co ja bez zastanowienia chwyciłam jego dłoń. Na jego ręce pojawiły się czarne linie, a ból ustal na tyle, żebym mogła głęboko odetchnąć.- Damy radę.- stwierdził patrząc mi w oczy.

Minęło kilkanaście minut. Theo zabierał każdy mój ból, jednak i on bardzo przy tym cierpiał, więc zabroniłam mu więcej to robić. Karetka wciąż nie przyjeżdżała, a czas mijał nieubłaganie. Leżałam na stole lekarskim co chwilę krzycząc.
- Gdzie ta cholerna karetka?- spytał wkurzony Reaken stojący przy mnie. Lydia latała od okna do okna wypatrując owej pomocy.
- Powinni zaraz przyjechać.- odpowiedziała dziewczyna. Krzyknęłam czując kolejny okropny skurcz.
- Nie dam rady.- zapłakałam kuląc się na bok.
- Nie mów tak. Oddychaj głęboko.- wyszeptał chłopak, ale jego słowa dużo nie dały, bo przyszedł kolejny skurcz.- Daj rękę.- poprosił wręcz błagając mnie o to, ale ja szybko potrząsnęłam głową.
- Nie możesz...jeszcze cię to zabije.- wyjaśniałam, a ten pogładził mnie po głowie.- Stiles wróci prawda? Scott i Derek go przyprowadzą.
- Nie martw się teraz o Stilesa. Myśl o małej, dobrze?
- Theo przyrzeknij, że znajdziecie Stilesa.
- Przyrzekam Tasha.- powiedział łapiąc mnie za rękę. Mijały kolejne minuty, a karetki nie było. Gdy na moich spodniach pojawiła się krew zrozumieliśmy, że trzeba coś zrobić. Trzeba zacząć poród. Wciąż leżałam na stole lekarskim przykryta od pasa w dół jedynie kocem znalezionym na zapleczu. Theo cały czas trzymał mnie za rękę próbując zabrać choć częściowo mój ból. Lydia nadzorowała poród rozmawiając równocześnie z lekarzem przez telefon. Ten dawał nam wskazówki i instruował nas co mamy robić. Parcie trwało już dobre minuty, gdy pod klinikę podjechała długo wyczekiwana karetka. Ratownicy szybko zrozumieli obecną sytuację i postanowili odebrać poród w klinice, bo było za późno by przywieść mnie do szpitala. Po wielu parciach usłyszałam cichy płacz niemowlęcia, który się nagłaśniał. Po policzku spłynęła mi łza, gdy uświadomiłam sobie, że właśnie urodziłam długo oczekiwaną córeczkę. Ratownicy odcięli pępowinę, a następnie zawinęli dzieciątko w koc termiczny i mi je podali. Pierwsze, co zobaczyłam to duże brązowe oczka, identyczne do tych Stilesa. To była mała kopia mojego partnera, którego tak mi w tamtej chwili brakowało. Miała też króciutkie ciemne włoski i śliczny mały nosek podobny do mojego. Tuliłam ją nie mogąc oderwać od niej oczu. Była taka śliczna, taka niewinna. Nie jak tam cały świat, do którego właśnie wkroczyła. Wtedy postanowiłam, że nie dam jej skrzywdzić. Nikt nigdy nie skrzywdzi mojej małej Heather.
- Gratulacje.- powiedziała jedna z ratowniczek głaszcząc ją po główce.- Zabierzemy was teraz do szpitala, żeby zbadać czy wszystko z wami w porządku.
- Urodziła się za wcześnie.- stwierdziłam.
- Tak, ale ósmy miesiąc to odpowiedni czas na poród. Myślę, że nie wpłynie to na jej zdrowie. Dasz radę iść?- spytała, a ja przytaknęłam. Ratowniczka zabrała mi Heather, żebym mogła przejść do karetki. Co chwilę oglądałam się na nią by się upewnić, że moje dziecko jest bezpieczne. W poczekalni zobaczyłam uśmiechnięte twarze moich przyjaciół. Obydwoje postanowili pojechać za karetką do szpitala i zawiadomić moją mamę oraz ojca Stilesa. W szpitalu zrobili nam podstawowe badania. Na szczęście obie byłyśmy zdrowe, a Heather umieścili obok mnie w sali. Cały czas trzymałam ją na rękach nie mogąc się nią nacieszyć. Z kolei lekarze twierdzili, że bicie serca mamy uspokaja dziecko, więc nie protestowali i zgodzili się bym ją tuliła. Wraz ze mną siedział Theo, który również nie mógł się napatrzeć na małą śpiącą istotkę.
- Jest podobna do ciebie.- rzucił w końcu Theo.
- Nie prawda. Oczy ma Stilesa.- stwierdziłam głaszcząc jej główkę.
- Cieszę się, że jesteś z nim szczęśliwa. Nie mógłbym przeżyć, gdybyś przeze mnie miała zniszczone życie...
- Co ty mówisz?- spytałam zdziwiona jego słowami.
- Wiesz o czym mówię.
- Nie, jesteś jednym z najpiękniejszych wspomnień mojego dzieciństwa.- wyznałam, a na jego twarzy ukazał się uśmiech.- Może w związku byśmy byli zbyt szaleni. Jak wtedy jako dzieci.
- Ty? Szalona? To ja właziłem na drzewa.- stwierdził, na co obydwoje cicho się zaśmialiśmy. Theo niepewnie wyciągnął rękę i złapał za małą rączkę Heather.- Jest tak samo delikatna i piękna jak ty.
- I pewnie będzie równie uparta.- zaśmiałam się.- Też kiedyś będziesz to mieć. Rodzinę, dzieci.
- Nie sądzę.- rzucił smutno.
- A ta Hazel?- spytałam, a jego mina diametralnie się zmieniła.
- Co z nią?
- Zakochałeś się w niej.
- Porwała Stilesa i jest... łowczynią.
- Ale i tak ją kochasz.
- Zastałaś moim psychologiem?- spytał, a ja wzruszyłam ramionami.
- Zawsze nim byłam.- stwierdziłam. Jego mina mówiła wszystko. Znam jego spojrzenie, gdy ten się zakocha.
- Nawet jeśli coś do niej czuje, to jest to bez znaczenia. Jest zła i...
- I co? Ty też święty nie byłeś. Może potrzebuje kogoś takiego jak ty, żeby się zmienić?- spytałam, na co ten zamilkł na chwilę.
- Przyniosę ci wodę.- rzucił, choć była to tylko wymówka by uniknąć drażliwego tematu.


Heeeejka
Tak wiem, kolejny rozdział ♥️
Mały maratonik za moją częstą nieobecność
Z resztą nie mogłam się doczekać, żeby podzielić się z wami tym rozdziałem 😍👶🏻🤱🏻
Jest taki słodki, że aż łezka w oku mi się zakręciła gdy go pisałam



Remember I still love You | StilesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz