Rozdział 31

650 50 4
                                    

*Natasza
Na drugi dzień wyszłam ze szpitala wraz z moją małą kruszynką. Odebrał nas dziadek Heather, który bardzo się postarał i zainwestował w nosidełko dla niej. Fakt, kupiliśmy ze Stilesem rzeczy do pokoiku małej, ale wszystko zostało w Wirginii...kto by się spodziewał, że tak długo zostaniemy w Beacon Hills, i że właśnie tu urodzi się nasza córka. Pojechaliśmy prosto do mojego domu. Heather przez drogę była spokojna, ale gdy przekroczyliśmy próg domu zaczęła okropnie płakać, więc musiałam ją nosić, by ta się uspokoiła.
- Jak minęła wam drogą ze szpitala?- spytała moja mama po powitaniu nas całusami.
- Dobrze, Heather chyba lubi jeździć w samochodzie.- stwierdziłam kołysając ją na rękach.
- To zapewne ma to tacie.- zaśmiał się Stylinski.
- Jak my sobie damy radę. Przecież wszystko zostało w Wirginii.- rzuciłam załamana, na co rodzice wymienili się spojrzeniami.- Co to za miny?
- Chodź.- powiedziała moja mama widocznie tryskając podekscytowaniem. Poszłam za nią do mojego starego pokoju, ale gdy drzwi się otworzyły zobaczyłam w nim łóżeczko, zabawki i kolorową tapetę na jednej ze ścian.
- Wy...kiedy wy to zrobiliście?- spytałam nie dowierzając.
- Kilka dni temu Noah pojechał do Wirginii i wszystko przywiózł. Ja wybrałam tapetę. Theo i Scott nam pomogli zamocować łóżeczko, a dziewczyny kupiły mnóstwo zabawek dla Heather.- wyjaśniła mi mama, podczas gdy ja weszłam wgłąb pokoju, by go obejrzeć. Był taki jaki chciałam. Piękny, idealny dla naszej małej księżniczki.- Podoba ci się?- spytała moja mama jakby niepewna mojej reakcji.
- Jest idealnie.- powiedziałam wzruszona. Położyłam córeczkę w łóżeczku, na co ta przestała płakać i skupiła się na nowych zabawkach.- Kocham was.- rzuciłam obejmując jednocześnie mamę i teścia.- Nie chce wracać do Wirginii. Chce tu zostać. Z wami.
- Ale studia Stilesa...- zaczęła moja mama, ale ja tylko się uśmiechnęłam.
- Ja tu zostaję, a Stiles może tam dojeżdżać.
- Dobrze, że o tym wspomniałaś, bo...- odezwał się Stylinski podając mi kluczyki do samochodu.
- Naprawili jeepa?- spytałam.
- Doszli do wniosku, że nie ma już czego ratować. Ale znalazłem podobny model. Nie jeździła nim Claudia, ale...kolor ten sam.- rzucił półżartem. Chwyciłam za kluczyki niepewnie.
- Ale to musiało sporo kosztować.
- Nie myśl o tym. To prezent ode mnie i mamy na waszą nową drogę życia.- stwierdził spokojnym tonem.
- Dziękujemy. Teraz niech tylko Stiles wróci do domu.
- Kontaktował się od wczoraj?- spytała moja mama, ale ja tylko zaprzeczyłam głową.- Na pewno wróci.- dodała, a ja poczułam gorące powietrze uderzające w moje uszy.
- Nie....!- usłyszałam w mojej głowie. Był to krzyk, ale nie mój, a jakiegoś chłopaka. Przez ciężkie powietrze nie byłam w stanie rozpoznać, kto krzyczy, ale widziałam co to oznacza. Ktoś umrze. Znowu.
- Nat? W porządku? Zbladłaś trochę.- stwierdziła moja mama.
- Tak...muszę odpocząć. Ten szpital trochę mnie przytłoczył.- wyjaśniłam siadając obok łóżeczka Heather. Znów to okropne uczucie, którego nie mogłam powstrzymać. To przeczucie, że zbliża się śmierć.

*Stiles
Leżałem na podłodze próbując zasnąć, gdy do pokoju wbiegła Hazel.
- Mamy dziesięć minut.- oznajmiła.
- Na co?- spytałem nie rozumiejąc.
- Na rozmowę o pogodzie. A jak myślisz idioto?- spytała gniewnie.
- Teraz?- rzuciłem prawie szeptem.
- Tak. Wyjdziemy oknem na parterze. Jeśli będziesz hałasował to cię tu zostawię.- dodała, po czym wyszła z pokoju, a ja szybko ruszyłem za nią.
- Jak to załatwiłaś?- spytałem szeptem.
- Przekupiłam kilku ludzi. A teraz cicho, bo nie stać mnie by przekupić wszystkich.- Szliśmy przez korytarze, które ja widziałem pierwszy raz, choć bardzo prawdopodobne, że one mnie przeciwnie. Starałem się być jak najcichszy zdając sobie sprawę z powagi sytuacji. Jeśli się uda to jeszcze dziś zobaczę córeczkę i Nataszę, a jeśli nie to umrzemy z Hazel w męczarniach. W końcu doszliśmy do okna, które jak mówiła dziewczyna było na parterze. Otworzyła je cicho, po czym rozejrzała się pod nim.- Nikogo nie ma. Możemy iść.- stwierdziła.
- Gdzie?- odezwał się ktoś za nami. Szybko się obróciliśmy, a Hazel wycelowała w tą osobę bronią. Na nasze nieszczęście był to Andrew otoczony swoimi ludźmi.
- Przekupiłaś ludzi?- spytałem sarkastycznie Hazel, która posłała mi wściekłe spojrzenie.
- Spokojnie. Próba ucieczki nie jest tak samo karana jak ucieczka.- zaśmiał się mężczyzna.
- Skąd wiedziałeś?- spytała dziewczyna.
- Jak mówiłem to są moi ludzie, a nie twoi. Z resztą nikt nie lubi zdrajców. Tak, wiem o telefonie i smsach do Nataszy.- oznajmił, a ja zamarłem. A jeśli coś im zrobi?- Spokojnie, dobrze się składa, bo właśnie dzięki temu wpadłem na pomysł jak sprowadzić tu twoich przyjaciół, by ci weszli prosto w nasze ręce. Zabierzcie jej telefon.- nakazał swoim ludziom, którzy ruszyli w naszą stronę. Hazel jednego postrzeliła, ale drugi szybko ją obezwładnił i zabrał z jej kieszeni mój telefon. Rzuciłem się, by go zabrać, ale tylko oberwałem w głowę.- Hasło?- powiedział w moją stronę. Chwilę milczałem, ale gdy jego człowiek znów mnie uderzył zrozumiałem, że stawianie się nic nie da.
- Heather.- odpowiedziałem, na co ten się zaśmiał.
- Kim jest Heather?- rzucił wciąż się śmiejąc, ale ja nie zamierzałem odpowiedzieć. Wystarczy, że widział wszystko o Nataszy. Mojej córki nie skrzywdzi tak jak nas.- To imię tej małej istotki, która właśnie wyszła z twoją żoną ze szpitala?- spytał, a ja poczułem narastający we mnie gniew.- Wyluzuj. Jeśli będziesz współpracował, to nic jej nie zrobimy.
- Co mam zrobić?- odezwałem się ku własnemu zdziwieniu. Nie mogłem zrobić nic innego.
- To mi się podoba.- stwierdził z uśmiechem, za który chciałem mu przywalić.- Zadzwonisz do swojej żony. Powiesz, że ucieczka nie wchodzi w grę, oraz że za kilka dni część moich ludzi jedzie poza Beacon Hills, więc to dobra okazja by ciebie odbić.
- A jeśli tego nie zrobię to skrzywdzisz moich bliskich? Nie jest to zbyt oczywiste?- spytałem sarkastycznie, na co ten znów się zaśmiał.
- Ale jakie skuteczne. Dzwonisz tu, przy nas. Jedno złe słowo, a ty, Hazel i twoi bliscy umrą.
- I tak chcesz zabić moich przyjaciół.
- Ale córki i żony się nie tykam.- stwierdził podnosząc ręce.- Jaka decyzja?- spytał, a ja spojrzałem na Hazel, która gestem głowy zachęciła mnie do tej rozmowy.
- Niech będzie. Ale zostawisz moją córkę, żonę i rodziców.
- Oczywiście.- powiedział podając mi komórkę.- Dzwoń.- nakazał, więc wybrałem numer Nat. Po chwili ta odebrała.
- Stiles?
- Tak, to ja.- odpowiedziałem próbując ukryć nerwy.- Posłuchaj, nie mamy jak uciec. Obstawili cały budynek.
- Poczekaj, mówiłeś, że...
- Wiem, co mówiłem, ale...- urwałem biorąc głęboki wdech. Głowa od uderzenia mi pulsowała, a nerwy sięgały zenitu.
- Coś jest nie tak? Brzmisz jakby coś się stało.
- Musisz przekazać Scottowi, że łowcy za kilka dni wyjeżdżają poza Beacon Hills. Kilku zostaje, by nas pilnować, ale to świetna okazja do ataku.
- Albo to pułapka.
- Nie, to jedyna okazja Nat.
- Stiles, mam się bać?- wyszeptała widocznie czując, że jestem pod podsłuchem.
- Pamiętaj, przekaż mu to.
- Dobrze. Przekaże, ale powiedz co się dzieje...to pułapka?
- Kocham cię. Ucałuj ode mnie małą i...- urwałem patrząc na Andrew.- I nie martw się. Scott będzie wiedział, co zrobić.- dodałem rozłączając się.
- I po teatrzyku. Widzisz jakie to było łatwe.- zakpił Andrew. Miałem nadzieję, że łowcy nie wyczuli mojego ukrytego przekazu, oraz że Natasza go zrozumiała. W innym wypadku doszłoby do tragedii. Albo raczej ta zbliżała się nieubłaganie.

Dobry wieczór ♥️Jest dosyć późno, ale musiałam dodać ten rozdział 😜 mam nadzieję, że się podobał. Jeśli tak to napiszcie mi, dajcie gwiazdke i koniecznie zaobserwuje mnie na wattpadzie 😇😇



Remember I still love You | StilesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz