Rozdział 85

305 15 0
                                    

Obudziłam się w łóżku Liama. Jednak ku mojemu zdziwieniu jego obok nie było. Wstałam z łóżka i owinęłam się ciepłym kocem, który leżał na sofie. Zeszłam na dół, skąd słyszałam znane mi głosy.
- To ty Heather?- spytała moja mama z kuchni, do której się udałam. Przy stole siedziała moja mama, Maddie, wujostwo oraz moi dziadkowie. Na mój widok ci ostatni wstali, a babcia bez słowa mnie przytuliła. Czułam, jak ta trzęsie się przez płacz, więc mocno ją objęłam.
- Tak mi przykro kochanie.- wyszeptała w moje ucho, na co i mi spłynęła po policzku łza. Babcia puściła mnie robiąc miejsce dla swojego męża. Spojrzałam w oczy dziadka i dostrzegłam w nich olbrzymi ból. Nic nie powiedział. Wiedziałam, że nie wiedział, co powiedzieć w takiej sytuacji. Po prostu przytulił mnie, a następnie pocałował w czoło i wrócił na swoje miejsce. Usiadłam obok mamy, która lekko się do mnie uśmiechnęła. Naprzeciwko siedziała Maddie, która była równie smutna, co my wszyscy przy stole.
- Pogrzeb będzie w przyszłym tygodniu, ponieważ policja musi przeprowadzić sekcje zwłok.- wyjaśnił krótko dziadek.
- Najwidoczniej łowcy dotarli tu zanim zdążyliśmy się skapnąć.- rzucił wujek Scott, któremu posłałam gniewne spojrzenie.
- Nie kłamcie.- odezwałam się ku zaskoczeniu wszystkich.- Wiedzieliście o ich obecności. Dlatego rodzice chcieli, żeby Liam mnie zawiózł pod dom. Wiedzieliście i nic z tym nie zrobiliście.
- Owszem, wiedzieliśmy.- przyznała ciotka Lydia.- Ale nie spodziewaliśmy się tak szybkiego ataku z ich strony.
- Jasne. Nie róbcie z nas idiotów. Przecież wiem, że ścigali wujka Theo. Dlatego tu dotarli. Zabili mojego ojca, bo wy siedzieliście w domach i myśleliście, co zrobić, żeby ich powstrzymać, ale nikogo nie zabić. To wasza wina, że tato nie żyje.- wypaliłam, na co moja mama szybkim ruchem wstała i wyszła za dom. Spojrzałam na wujka Scotta, który patrzył mi w oczy.
- Masz rację.- powiedział po chwili ciszy.- Zaniedbaliśmy bezpieczeństwo stada. Nie doceniliśmy siły wroga. Z resztą nie pierwszy raz. Wszystko przez to, że baliśmy się o was. Nie chcieliśmy, żebyście mieli takie życie jak my. Pełne krwi i błędów.
- Możliwe, ale przede wszystkim boicie się zabić. Dlatego wciąż uciekacie i tracicie członków stada, przyjaciół. Bo nie umiecie pociągnąć za cholerny spust.- wycedziłam przez zęby.
- Zabicie nie ułatwia życia, Heater.- wtrącił się wujek Theo.
- Wiesz o tym najlepiej, prawda? Ile osób zabiłeś? Pięć? Dziesięć?
- O wiele za dużo i dlatego to ja ci to mówię. Odebranie komuś życia ciągnie za sobą wiele konsekwencji. Przeszłość nie daje ci później spać po nocach.
- I tak nie śpię. Przez waszą przeszłość.- rzuciłam, po czym wstałam i odeszłam od stołu.

Włączyłam laptopa Liama, na którym od razu wyświetliła się przeglądarka Google.
Nielegalna broń - gdzie i jak
- wpisałam. Na jednej ze stron znalazłam numer telefonu handlarza bronią...tak jakby. Miałam podać swój numer, a ten miał do mnie zadzwonić. Zwątpiłam, ale tylko przez sekundę. Wpisałam swoje dane, po czym wysłałam mu je. Włączyłam historię wyszukiwania, po czym usunęłam z niej wyniki związane z moimi wyszukiwaniami. Nie chciałam, żeby ktoś, a zwłaszcza Liam o tym wiedział. Nie minął kwadrans, gdy zadzwonił mój telefon. Numer zastrzeżony. Odebrałam go szybko uspokajając wcześniej oddech.
- Halo?- spytałam.
- Wysłałaś swój numer.- powiedział niski głos.
- Tak... potrzebuję broni.- wyszeptałam.
- Nie jesteś z policji?
- Nie.- odpowiedziałam, po czym zapanowała chwila ciszy.
- To tak, masz czas do soboty na uzbieranie 3 tysięcy.
- Ile?
- A co ty myślisz? Że za darmo ci dam? Bierzesz czy nie?
- Biorę, biorę...tylko, że to dużo i nie wiem czy zdążę uzbierać.
- Nie mój problem. Spotkamy się w sobotę za klubem o dziewiętnastej. Jeśli nie przyjdziesz to umowa będzie nie ważna.- stwierdził, a ja przygryzłam wargę.
- Będę.- rzuciłam, po czym rozległ się dźwięk przerwanego połączenia. W tym momencie drzwi od pokoju się otworzyły i stanęła w nich moja mama. Była opuchnięta od płaczu, a jej ręce skrzyżowane na piersiach.
- Możemy porozmawiać?- spytała ochrypniętym głosem, na co ja wzruszyłam ramionami. Patrzyłam, jak ta wchodzi do pokoju, zamyka za sobą drzwi i siada obok mnie na krześle.- Wiem, że to co się stało bardzo cię boli. Odczuwasz gniew i strach...nie wiesz, co będzie dalej. Ja też straciłam ojca w mniej więcej twoim wieku. Ale miałam mamę i Stilesa. Wspierali mnie. Z resztą kilka miesięcy później urodziłaś się ty i...
- Po co mi to mówisz?- wypaliłam ucinając jej monolog.
- Nie odcinaj się od nas. Jesteśmy twoją rodziną. Liam też bardzo się o ciebie martwi.
- To gdzie on jest?
- Odwodzi Ally do domu. Spałaś, więc zaproponował jej podwózke.- wyjaśniła, a słysząc to umilkłam.- Kochanie, wiesz, że wszyscy bardzo cierpimy. Musimy się wspierać, a nie zamykać w sobie.
- Bo tato, by chciał, żebyśmy były szczęśliwe? Nie, nie będziemy szczęśliwe. A przynajmniej nie ja. Maddie szybki zapomni, bo w końcu już raz straciła rodziców. Ty z kolei pocieszysz się wujkiem Theo. Ale ja będę pamiętać. I pomszczę pamięć ojca.
- Heather, o czym ty mówisz?- spytała zdenerwowana.- Myślisz, że tylko ty płaczesz po Stilesie? Był całym moim światem. Wspierał mnie przez całe życie, a ty mówisz mi, że po jego śmierci pociesze się innym?
- Widziałam was. W naszym domu.- wyjaśniłam przywołując we wspomnieniach sen sprzed kilkudziesięciu minut.- Przytulaliście się. Jestem pewna, że za kilka dni będziecie jeszcze bliżej.
- Nie mów tak.
- Bo co? Przecież widzę jak na niego patrzysz. Zawsze tak na niego patrzyłaś. Kochasz go, a z tatem byłaś, bo zaszłaś z nim w ciążę...
- Przestań!- krzyknęła moja rodzicielka na tyle głośno, że książki zatrzęsły się na półce. Złapała się też za głowę, co bardzo mnie zaniepokoiło.
- Mamo?- spytałam łapiąc ją za ramię.- Wszystko dobrze?
- Nigdy więcej, tak do mnie nie mów. I nie warz się powiedzieć Maddie prawdy. Znienawidzi cię.- wyszeptała, po czym wstała i trzymając się za głowę opuściła pokój.

*Natasza
Zeszłam po schodach chwiejąc się na boki. Ból głowy i słyszące w niej krzyki były nie do zniesienia. Stanęłam przed wejściem do kuchni, a widząc mój stan wszyscy zwrócili na mnie uwagę.
- Tasha?- spytał Theo wstając z krzesła.- Wszystko gra?
- Głowa...- wyjaśniłam krótko, po czym jęknęłam z bólu.
- Co słyszysz?- spytała Lydia, a ja wsłuchałam się w głosy.
- Strzał z broni i krzyki.
- Czyje?- spytał Theo podtrzymując mnie. Nagle do domu wbiegł Liam wraz z Ianem i Allison. Byli przestraszeni.
- Tato, zaatakowali nas.- odezwał się starszy chłopak. Scott słysząc słowa syna podniósł się z siedzenia i ruszył, by stanąć obok nich.
- Kiedy?
- Gdy bliśmy w moim domu.- wyjaśniła rudowłosa.
- Nagle usłyszeliśmy kroki i przyładowania z broni, a potem strzały. Ukryliśmy się pod stołem, ale strzelali przez kilka minut.- opowiedział nam Ian widocznie zdenerwowany.- Myślałem, że nie przestaną.
- Nic wam nie jest?- spytał mój teść, na co dzieciaki zaprzeczyły gestem głowy.
- Idźcie na górę.- powiedział Scott łapiąc się za głowę. Gdy ci znikli na piętrze, my usiedliśmy do stołu.- Od jutra będziemy ich tropić. To wilkołaki, więc da się ich namierzyć po zapachu.
- Chyba że umieją ukryć zapach.- wtrąciła się Malia.
- Są sprytni, więc ciężki będzie ich znaleźć.- dodał Theo.
- Nie ważne. Musimy ich znaleźć.
- A co potem?- spytała Lydia, na co Scott złapał za kapsel od piwa. Obrócił go kilka razy w palcach, po czym odpowiedział.
- Rozprawimy się z nimi.- po tych słowach pstryknął w kapsel, który wylądował gdzieś na dywanie.



Remember I still love You | StilesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz