Rozdział 51

529 46 8
                                    

Obudził mnie krzyk naszej córki, która najwidoczniej znów miała koszmary. Stiles również się obudził, a Heather rzucała się pod kołdrą.
- Heather?- spytałam potrząsając nią.- Heather, słońce?- dopiero po chwili ta odtworzyła oczy i spojrzała na mnie przerażona.
- Oni tu są...oni tu są...- powtarzała rozglądając się po pokoju.
- Skarbie, nikogo tu nie ma.- uspokoił ją Stiles.- To był tylko zły sen.- dodał, na co dziewczynka zaczęła płakać, a ja mocno ją do siebie przytuliłam.
- Już dobrze.- mówiłam głaszcząc jej głowę. Przez kolejne godziny nie mogła zasnąć, a my razem z nią. Cały czas miałam ją blisko siebie czując, jak ta się trzęsie. Stiles również ją przytulał próbując uspokoić, ale nasza córka była zbyt przerażona by znów usnąć. Nie chciałam nawet pytać co jej się śniło...lepiej, żeby zapomniała o tym śnie, a nie odtwarzała go ponownie.

*Stiles
Po ciężkiej nocy wszyscy byliśmy nie wysłani. Tego dnia Nat miała ostatni dzień wolny, więc została z Heather w domu, a ja pojechałem do pracy. Jak zwykle przywitałem się z resztą pracowników, po czym udałem się do swojego biura. Nie było ono za duże, ale miałem tam tablicę, która niegdyś była w moim pokoju oraz komputer, na którym wyszukiwałem informacje. Tylko tyle było mi potrzebne by móc pracować w policji. Jednak tym razem nie mogłem się skupić na pracy. Byłem przerażony myślą o koszmarach jakie mogą się śnić mojej córce. Skoro widzi przyszłość to może zobaczyć potwornych doktorów, walki i...mnie jako nogitsune. A jeśli będzie się mnie bała?
Z rozmyśleń wybiło mnie pukanie do drzwi. Obróciłem się i zobaczyłem ojca.
- Hej.- rzucił z uśmiechem.
- Cześć tato.
- Jak było w Miami?
- Bardzo fajnie. Mają pyszne drinki i...szejki.- dodałem z wymuszonym uśmiechem.
- Coś się stało? Chodzi o Nat?
- Nie.- odpowiedziałem krótko.- Mamy problem z Heather.
- Znów ma koszmary?- spytał zamykając drzwi i siadając obok mnie na krześle.
- Tak. Jest przerażona, a my razem z nią.
- To tylko sny.- stwierdził, ale ja patrzyłem na niego wymownie.- Czy to coś więcej?
- Widzi przeszłe wydarzenia.
- Na przykład?
- Śmierć Allison, Jacksona jako kanime...
- Ma to po Nataszy?
- Raczej nie po mnie.- rzuciłem sakrastycznie, ale ojciec siedział niewzruszony.- Co mamy zrobić? Powiedzieć jej, że to prawda?
- To byłoby nierozsądne. Będzie jeszcze bardziej przerażona.
- Tak samo myślę, ale Nat boi się, że dowie się tego sama i będzie mieć do nas żal.
- Może, ale później zrozumie, że robiliście to dla jej dobra.- stwierdził wzruszając ramionami.- Chcesz dzień wolny?
- Dziwne, ale nie. Muszę się na czymś skupić.- rzuciłem, gdy ktoś zapukał znów do moich drzwi. Był to Henry Stanford, zastępca szeryfa po wyjeździe Parisha z miasta.
- Przepraszam szeryfie, ale przyszła jakaś kobieta i prosi o rozmowę.- wyjaśnił nam.
- Coś się stało?- spytał mój ojciec.
- Przyprowadziła jakieś dziecko. Twierdzi, że dziewczynka błąkała się po mieście bez opiekuna przez parę dni, aż wzięła ją do siebie i przyprowadziła tu.- wyjaśnił pokrótce.
- Zgubiła się, czy ktoś ją porzucił?- włączyłem się do rozmowy.
- Nie wiem, ale trzeba porozmawiać z tą kobietą.- odpowiedział policjant, więc szeryf przytaknął i wstał łapiąc mnie za ramię.
- Porozmawiamy później.- rzucił, po czym wszedł wraz z Henrym. Siedziałem chwilę nad sprawą kradzieży w markecie, aż postanowiłem pójść po kawę. Podszedłem do automatu z ciepłymi napojami i przycisnąłem czarną kawę. Gdy ta się nalewała do plastikowego kubeczka, rozejrzałem się po pomieszczeniu, który składał się z biurek policjantów i ławek przez gabinetem taty. Na jednej z nich siedziała kilkuletnia dziewczynka z jasnymi włosami. Miała spuszczoną głowę, przez co włosy zakrywały całą jej twarz. Gdy kawa się zrobiła postanowiłem podejść do blondynki. Stanąłem przed wejściem do gabinetu szeryfa, gdzie trwało przesłuchiwanie kobiety, która przyprowadziła dziecko. Stałem tak oczekując, że mała na mnie spojrzy, ale ta dalej patrzyła na podłogę z wyraźnie smutną miną. Wyglądała na jakieś cztery, może pięć lat. Była chuda i zaniedbana. Z resztą skoro przez kilka dni błądziła na ulicy to nie ma się co dziwić. Przykucnąłem przed nią zerkając na jej zapłakaną twarz ukrytą pod toną włosów. Wyjąłem z kieszeni chusteczki i podałem je dziewczynce. Ta podniosła delikatnie główkę zerkając na mnie niebieskimi oczami. Uśmiechnąłem się zachęcająco, na co ta malutkimi paluszkami chwyciła za chusteczkę i wytarła nią nos.
- Jak masz na imię?- spytałem cicho.
- Madelaine.- odpowiedziała ledwo słyszalnym głosem.
- Ładnie. Ja jestem Stiles.- rzuciłem siadając obok niej na ławce.- Mam córkę w twoim wieku. Ma na imię Heather. Bardzo lubi krówki. Ty też lubisz?- spytałem, na co ta lekko przytaknęła głową. Uśmiechnąłem się pod nosem, po czym wstałem i przyniosłem jej z gabinetu garść krówek. Dziewczynka nieśmiało zjadła kilka, po czym znów spojrzała w podłogę.- Jak masz na nazwisko?- spytałem, ale nie uzyskałem odpowiedzi.- A pamiętasz jak mają na imię twoi rodzice?
- Alice i Jackob.- odpowiedziała podciągając nosem.
- A gdzie mieszkasz?- na to pytanie również nie uzyskałem odpowiedzi.- Nie martw się. Znajdziemy twoich rodziców.- wyszeptałem chcąc ją pocieszyć. Wtedy z gabinetu wyszedł szeryf, jego zastępca i kobieta, która wyglądała na około pięćdziesiątkę.
- Stiles.- rzucił mój ojciec kiwając głową na znak, bym z kim porozmawiał. Odszedłem wraz z nim na bok licząc, że czegoś się dowiedział o małej.- Coś ci powiedziała?
- Ma na imię Madelaine, jej rodzice nazywają się Alice i Jakob.
- Nazwisko? Adres?- spytał, a ja pokiwałem głową.- Dobrze, że chociaż znamy jej imię.
- Jak to? Nie przedstawiła się tej kobiecie?
- Nie odzywa się od kiedy ją znalazła.
- Może to dla niej szok? Wiesz, nieznani ludzie, ulica, ciemności...boże, aż strach pomyśleć co mogłoby się stać gdyby ta kobieta jej nie przyprowadziła do nas. Ktoś mógł ją porwać.- mówiłem. A gdyby to była Heather? Nie, nie mogłem tak myśleć. Heather jest bezpieczna w domu.- Co teraz z nią będzie?
- Zadzwoniłem już do opieki społecznej.
- Wezmą ją do domu dziecka?
- Na jakiś czas, aż nie znajdziemy jej rodziców.
- Przecież to będzie dla niej jeszcze większy szok.- stwierdziłem.
- Lepiej, żeby została z tą kobietą? Jest tak samo obca jak ludzie z domu dziecka.
- Racja.- rzuciłem pocierając kark.
- Jak można zgubić własne dziecko?- spytał ojciec zerkając na siedzącą wciąż dziewczynkę. Ja też na nią spojrzałem. Starsza kobieta próbowała z nią porozmawiać, ale ta była ukryta pod swoimi włosami, z daleka od świata, który ją otaczał.
- A gdybym wziął ją do siebie?- spytałem zaskakując samego siebie.- Choćby na kilka godzin. Opieka społeczna nie przyjedzie w przeciągu godziny. W tym czasie mógłbym ją wziąć do domu. Pobawiła by się z Heather. Może coś by mi powiedziała. Tu jest za dużo obcych ludzi.
- Ty też jesteś dla niej obcy.
- Ale mi trochę zaufała, skoro podała mi swoje imię.- stwierdziłem, a ojciec westchnął. Wiedział, że mam rację.
- A co na to Nat?
- Z pewnością mnie zrozumie. Sama by tak zrobiła.- odpowiedziałem, a tato przytaknął.
- Musimy spytać Madelaine.- rzucił, po czym podeszliśmy do dziewczynki z jasnymi włosami. Ojciec kiwnął głową dając mi do zrozumienia, żebym to ja ją spytał. Kucnąłem więc obok niej, a ta podniosła lekko głowę, dzięki czemu mogła na mnie spojrzeć.
- Madelaine, chcesz może pojechać ze mną do Heather? Ma dużo zabawek i pieska. Chcesz?- spytałem, a blondynka przytaknęła gestem głowy.- Dobrze.- dodałem z pocieszającym uśmiechem. Spojrzałem na ojca, który również się uśmiechnął. Zabrałem swoje rzeczy i wraz z dziewczynką opuściłem komisariat.


Heeeejka😘
Kolejny rozdział, który wprowadził nam ważną dla historii postać Madelaine. Jak myślicie ci się stało z jej rodzicami? Bardzo lubię czytać wasze teorie więc śmiało piszcie ♥️😜

Remember I still love You | StilesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz