Rozdział 35

661 52 32
                                    

*Scott
Łowców przybywało, a my coraz bardziej byliśmy zmęczeni. Ciągła walka i unikanie ciosów było wyjątkowo męczące, zwłaszcza gdy chodziło o czyjeś życie. Liczyłem, że Lydia i chłopaki znaleźli Stilesa, bo głównie po to tu przybyliśmy. Kolejny raz oberwałem kulą w brzuch, na co zareagowałem rykiem. Nie byłem w stanie dłużej walczyć. Minęła może godzina, może więcej, a my opadaliśmy z sił. Spojrzałem na Malie, która również krwawiła od kul. Derek i Theo nieźle się trzymali, ale z pewnością reż miało dość. Następni łowcy uderzyli mnie bronią w głowę, na co ja odepchnąłem ich na drzewa. Kolejny atak, kolejny cios. Byłem już bardzo słaby. Upadłem na kolano uciskając krwawiącej rany z brzuch. Nie liczyło się dla mnie, czy znów zostanę zaatakowany. Patrzyłem jak moi przyjaciele walczą. Podbiegła do mnie Malia, która widząc mnie zakrwawionego postanowiła mi pomóc.
- Dasz radę walczyć?- spytała pomagając mi wstać.
- Nie wygramy z nimi.- stwierdziłem głaszcząc ją po policzku.- Uciekaj.
- Nie zostawię cię głupku.- rzuciła oburzona.
- Malia, proszę...
- Cicho bądź.- walnęła zapatrzona na teren za mną.
- Ale...
- Scott!- krzyknęła, więc i ja tam spojrzałem. To, co tam zobaczyłem dało mi nadzieję na możliwe zwycięstwo. Zza drzew wyszły dziesiątki ludzi z bronią palną w dłoniach. Obok nich stała Monroe celującą prosto w człowieka atakującego Hale'a. Rzuciłem jej wdzięczne spojrzenie, a ta lekko się uśmiechnęła.- Skubana Natasza. Wiedziała, że przyjdą.- stwierdziła Malia, a ja przytaknąłem. Co jak co, ale Natasza zawsze umiała coś wymyśleć. Wtedy zaczęła się prawdziwa walka. Łowcy przeciwko nam i ludziom Monroe. Po kilku minutach walki z sąsiedniego domu wybiegli Lydia, Mason, Corey, Stiles i Hazel. Ta ostatnia nie czekając na pozwolenie zabrała broń martwemu już łowcy i zaczęła walczyć ramię w ramię po naszej stronie. Wszyscy robili, co mogli, by ich odeprzeć, ale to dopiero ludzie Monroe pomogli wykończyć ostatnie dziesiątki wrogów. Łowcy padali jeden po drugim, a my mogliśmy odetchnąć z ulgą widząc liczebność naszych sprzymierzeńców. W końcu nastała cisza przerywana tylko poszczególnymi strzałami. Wtedy wkroczyli policjanci na czele z szeryfem. Gdy ci weszli do domu po Andrew ja podbiegłem do Stilesa. Mocno go objąłem czując, że to koniec.
- Dobrze, że żyjesz.- rzuciłem do przyjaciela z na co ten poklepał mnie po ramieniu.
- Co ty tu robisz?- spytał zdziwiony, gdy kobietą stanęła obok nas.
- Natasza uświadomiła mi, że obydwie jesteśmy po tej samej stronie.- odezwała się Monroe.- Po stronie życia. A potworami nie jesteście wy, a Andrew i jego świta. Ja zabijam potwory, nie wilkołaki.- wyjaśniła posyłając nam lekki uśmiech.

*Theo
Gdy wszystko ucichło i czekaliśmy na oficjalne zabranie Andrew do więzienia, podeszła do mnie brunetka, która zaledwie kilka tygodni temu całowała się ze mną w klubie.
- Chciałam...- zaczęła, ale gdy spojrzała mi w oczy zacięła się.- Nie chciałam tu być. Znaczy po stronie Andrew.
- Ale byłaś. Zabił Liama.
- Wiem, ale bardzo tego żałuję. Okłamał mnie odnośnie Erici. Gdyby nie to, nigdy bym z nim nie zabijała.
- To przeprosiny?
- Raczej wytłumaczenie się. Liczę, że zrozumiesz, bo i ty nie jesteś święty.- rzuciła ku mojemu zdziwieniu.
- Fakt, też mam wiele na sumieniu. Ale...to co się wydarzyło między nami, to też było oszustwo prawda? Zwykle wyciągnięcie informacji?- spytałem, na co ta spuściła głowę.
- Wtedy tak, ale teraz...ale teraz myślę, że coś się wydarzyło w tym klubie.- powiedziała bardzo szczerze, albo raczej tak mi się wydawało.- Zależy mi na tobie.
- I wzajemnie.- odpowiedziałem, na co ta się uśmiechnęła. Podeszła bliżej mnie i delikatnie pocałowała mnie w policzek. Uśmiechnąłem się na ten gest. Jednak nie było nam dane dalej rozmawiać, bo policjanci wyszli z budynku prowadząc skutego Andrew. Mężczyzna patrzył w naszą stronę ze zwycięska miną. Nie rozumiałem dlaczego, aż dzięki wyostrzonym zmysłom usłyszałem otwierające się okno z domu za nami.
- Scott!- krzyknąłem widząc człowieka celującego w Stilesa.
- Nie...!- krzyknął Scott, gdy w powietrzu rozległ się strzał. Było już za późno...

*Natasza
Siedziałem z córeczką w pokoju. Patrzyłam jak ta się śmiała widząc jak na razie jej ulubioną zabawkę, jaką była mała maskotka wilka. Ciekawe kto ją kupił?- pomyślałam sarkastycznie. Mimo jej uśmiechu nie byłam w stanie się rozweselić. Było koło drugiej w nocy, a ja dalej nie miałam informacji od Scotta. Moja mama również nie mogła usnąć. Siedziała na dolę popijając melisową herbatę...mi ona nie pomagała, a wypiłam ich z pięć. W domu panowała cisza przerywana jedynie śmiechem Heather i oznakami życia w kuchni, takich jak skrzypiąca pod mamą podłoga lub gotującą się woda w czajniku. Po raz kolejny chwyciłam za telefon, który jednak milczał. Do pokoju cicho moja rodzicielka, która objęła mnie ramieniem.
- Dalej nic?- spytała cicho, a ja czułam jak pękam. Wtuliłam się w nią wybuchając płaczem.
- Powinni już wracać. Minęło jakieś sześć godzin.- wyszeptałam, gdy ta gładziła moje plecy próbując mnie uspokoić.
- Wszystko będzie dobrze.
- A jeśli ktoś naprawdę umarł? Mówiłam ci o moim przeczuciu.
- Przyszłość jest wyjątkowa, wiesz? Nawet gdy wiemy, że coś się wydarzy, to zawsze możemy to zmienić. Nikt nie narzuci nam przyszłości.
- Ale ja to czuje mamo, a ostatnio gdy to czułam zginął Liam. A jeśli to Stiles? Jeśli go zabili, a Scott nie dzwoni, bo nie wie co mi powiedzieć?- mówiłam słowotokiem.
- Nie mów tak. Idę na dół...poszukam jakieś leków na uspokojenie.- powiedziała całując mnie w czoło. Ona wyszła, a ja patrzyłam wciąż na błogi stan córeczki. Wtedy w domu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Zostawiłam mała w łóżeczku i wybiegłam na korytarz. Miałam w głowie tysiąc scenariuszy. I te dobre i te złe. Jednak ten okazał się być całkowicie nieoczekiwanym. Moja mama zdążyła już otworzyć drzwi. Zbiegłam po schodach i zobaczyłam jego twarz. Była przybita. Nie wytrzymałam i zapłakana wbiegłam w jego ramiona. Ten podniósł mnie również bardzo wzruszony.
- Tak się martwiłam.- wyszeptałam mu do ucha wciąż kurczowo obejmując jego szyję, jakby zaraz miał znów zniknąć.
- Tęskniłem.- powiedział mój mąż stawiając mnie na podłodze. Miał na koszulce krew, którą zauważyłam dopiero po kilku minutach. W tamtej chwili ważniejsze było, że żyje, że tu jest cały i zdrowy. Moja mama również go przytuliła i ucałowała w policzek. Bez słowa więcej złapałam go za dłoń i pociągnęłam do pokoiku Heather. Patrzyłam jak Stiles podchodzi do łóżeczka małej. Dziewczynka była bardzo zainteresowana nową osobą w jej otoczeniu. Po policzku jej taty spłynęła łza, a mała wyciągnęła do niego rączki. Ten wziął ją na ręce i zaczął całować jej malutkie dłonie oraz czółko. Patrzyłam na to szczęśliwa, że trafiłam właśnie na niego. Będzie wspaniałym ojcem dla naszej córki. Jest wspaniałym mężem dla mnie. Lepiej trafić nie mogłyśmy. Oparłam głowę na ramieniu chłopaka również spoglądając na dziecko. Chłopak pocałował mnie w czoło.
- Jesteśmy razem. Już nigdy was nie zostawię.- mówił spokojnym, choć trzęsącym się ze wzruszenia głosem. Później na długi czas zapanowała cisza. Nikt z nas nie musiał więcej mówić. Wzruszenie, łzy i śmiech wywołany zachowaniem Heather były znaczące.



Hello ♥️♥️♥️
Mamy bardzo, ale to bardzo wzruszający kolejny rozdział.
Sama mam łzy w oczach czytając go ponownie. Napiszcie mi, czy te nie wzruszyliście.
Postanowiłam zrobić jutro maraton w związku z moimi urodzinami 😊😘

Remember I still love You | StilesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz