Rozdział 13

499 33 8
                                    

*POV AIKO*

Stałem znudzony w małym pokoju do którego wpadało ciepłe popołudniowe słońce, rozmywając się podłużnymi paskami na podłodze. Niedaleko mnie przy oknie, spokojnie na krześle siedział Equm, luźno splatając dłonie na kolanach. Cierpliwie czekał tak jak już to robił wiele razy. I za każdym razem tak samo - patrzył uważnym wzrokiem na ulicę, mając u swego boku sztucer. Siedział i  spokojnie doglądał okolicy, a jego niesamowicie dobry wzrok miał wyłapać naszą ofiarę.

Opierałem się o drzwi plecami ze znudzeniem otaksowując kompletnie puste pomieszczenie w którym znajdowaliśmy się tylko my i mała, wycięta równo i precyzyjnie okrągła dziura w szybie. Byliśmy i tak kilka godzin przed czasem, ale nasze zadanie tego wymagało.

Gdy nasz wiejski doktorek z Shiganshiny miał wrócić późnym wieczorem do swojego domu  - Equm, tak jak już to wiele razy robił, miał wsunąć bardzo ostrożnie lufę pistoletu do dziury i jednym, zdecydowanym strzałem pozbyć się naszego delikwenta. Ja byłem jedynie potrzebny by zabezpieczać tyły - bo natychmiast po wystrzale, który prawdopodobnie rozniesie się głuchym echem po uliczkach musimy szybko uciec. Na szczęście mamy do ubrania sprzęt trójwymiarowy który leży w kącie. Dodatkowo Spike, Calcium i ten trzeci, który być może łaskawie się w końcu pojawi na jakiejś misji, mają pilnować okolicy. Nie wiem po co rząd kazał najlepszym zabójcom w murach aż tak wszystko eskortować, by jakiś podrzędny doktorek miał stracić głowę.

Jednak w pewnym momencie, gdy powietrze w pokoju praktycznie stało od kilku dobrych godzin, przez co zrobiło się wręcz duszno w Shiganshinie zawiał nienaturalny wiatr. Wiatr tak mocny, że z budynku przed nami zaczęły odrywać się dachówki. Co do kurwy nędzy? Wicher i burza w taki spokojny dzień?

Equm zerwał się z krzesła, które spadło z hukiem na podłogę. Wytrzeszczył w szoku oczy, które po chwili spoczęły na mnie z przerażeniem. Pierwszy raz widziałem, żeby sam demon używek się bał. Nie widziałem co się dokładnie działo na ulicy, bo wciąż opierałem się o drzwi.

-Tytany! - krzyknął, ale jego głos wydobył się tak słabo, że brzmiał jak szept. Nie rozumiałem o co mu chodzi, czy być może nie wziął jakiejś mocnej wesołej tabletki od której coś mu się popierdoliło w głowie. Ale widziałem po jego oczach, po tym przerażeniu - że był w takim stopniu trzeźwy by umieć rozpoznać prawdziwe niebezpieczeństwo.

-TYTANY SIĘ KURWA PRZEBIŁY PRZEZ JEBANY MUR, SPIERDALAMY, BO WSZYSCY ZGINIEMY!

*POV NORA*

<<<kilka godzin wcześniej>>>

Ranek nastał nieco chłodny choć widać było, że popołudnie będzie bardzo ciepłe. Wdychałam świeże powietrze, siedząc na parapecie przy otwartym oknie. Miałam gęsią skórkę od rześkiego wiatru. Delikatnie się uśmiechałam, spoglądając jak słońce wznosi się znad koron drzew i pada podłużnymi paskami na Korpusowy dziedziniec. Rosa lekko lśniła, a kilku zwiadowców na zewnątrz zaczęło poranną rozgrzewkę. 

Obok mnie na krześle siedział Levi, stukając miarowo w blat długopisem. Zauważyłam, że bardzo lubił przy mnie siedzieć, nawet jak nic nie robiliśmy ani nie rozmawialiśmy. Nie przeszkadzało mi to w żadnym stopniu. Muszę przyznać, że naprawdę polubiłam jego obecność i te chwile, gdy możemy pracować w ciszy i popijać herbatę. Tyle mi wystarcza do pełnego szczęścia, w końcu przeszłam przez piekło gdzie o takich rzeczach jak odpoczynek czy spokój mogłam jedynie pomarzyć. 

Spojrzałam na Leviego ukradkiem. Miał delikatne worki pod oczami. Opierał się o rękę i drapał po włosach, burząc zazwyczaj nienaganną fryzurę. Ostatnimi czasy przysporzyło mi się więcej obowiązków, więc często siedzieliśmy z Levim do późna i pracowaliśmy. Czarnowłosy czasem miewał mocne bóle głowy, a przy nocnym pracowaniu nieco mu się to nasilało.

Monotonia || Levi Ackerman x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz