Rozdział 58

135 14 2
                                    

*POV AIKO*

Zaczęło się od donośnego wybuchu w Shiganshinie, który zatrząsł całą okolicą i murami, aż wszyscy myśleli, że to świat się właśnie kończy. I chociaż nie chciałem wierzyć, zaprzeczałem sam usilnie sobie, to wiedziałem zdroworozsądkowo co ta potężna eksplozja i podniesiona temperatura od płonących budynków oznacza - tytan Kolosalny zdołał się przemienić. A co za tym idzie - moja siostra nie miała żadnych szans na przeżycie. Mimo wszystko starałem się zabijać tytany dalej, odganiając te myśli, które by mnie kompletnie zniszczyły.

Wszystko zamieniło się w krwawą masakrę, w zaledwie w sekundę. Uchroniliśmy się oddziałem tylko jakimś pierdolonym cudem, łutem jebanego szczęścia, gdy pierdolone kamienie z prędkością jakiś czterystu kilometrów na godzinę zaczęły miażdżyć Zwiadowców i niszczyć domy. Na początku kompletnie nie rozumiałem co się stało, skąd nadeszła ta nawałnica. Zresztą pierwszy raz w życiu widziałem takie przerażenie w oczach Calciuma i Equma, gdy brunetowi jeden z głazów przytrzasnął płaszcz, o milimetry przelatując nad jego głową.

Dopiero po kilku chwilach ciszy, gdy pierwszy ostrzał ustał, przerażony wleciałem na dach i przyjrzałem się tytanowi Zwierzęcemu, który stał wyprostowany i mielił w rękach głaz, tworząc z niego coś, czym zapewne z pełną radością w nas rzucał. Kurwa. Kompletnie tego nie przewidziałem, nie sądziłem, że możemy zostać zabici takim sposobem. Będzie rzucał tymi pierdolonymi kamieniami aż do skutku - gdy z domków które nas osłaniają nic nie zostanie. A nie mamy możliwości wycofania się. Zresztą widziałem też, że w razie jakiegoś naszego odwetu szykował całe stado tytanów. Czegokolwiek byśmy nie zrobili - nie mamy żadnej możliwości by go powstrzymać od ciskania morderczymi pociskami. A to oznacza nasz definitywny koniec.

Mimo wszystko nie zamierzałem się poddawać, nie miałem najmniejszej ochoty zostać zgnieciony kamieniem. Szybko zleciałem z dachu i wraz z Calciumem i Equmem pobiegliśmy pod jeszcze bezpieczny mur, przeciskając się wąskimi uliczkami, które dudniły od kolejnych wbijających się w domy i w ziemię kamieni.

Zwiadowcy wraz z końmi stłoczyli się pod murem. Kompletnie przerażeni, bezbronni. Wszyscy którzy zostali to byli nowicjusze, którzy uszli z życiem tylko i wyłącznie dlatego, że cały czas pilnowali wierzchowcy i nie walczyli z tytanami. Płakali, krzyczeli, panikowali, i tylko pojedyncze jednostki próbowały ich uspokoić.

Na całe szczęście przeżyli jeszcze Levi i Erwin. Podbiegliśmy do nich, kompletnie zziajani i spoceni. Blondyn miał minę, którą doskonale rozumiałem - zawisł nad nami pewny, straszliwy los. Śmierć właśnie po nas przyszła i oboje zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Nie mamy szans na jakiekolwiek przedostanie się do Zwierzęcego. Nawet nasz oddział, który był najlepszy. Gdyby jeszcze mielibyśmy za zadanie unikać lecących głazów - to może dalibyśmy radę, ale Zwierzęcy ubezpieczył się również gromadą tytanów. Nie damy rady zabijać tych potworów i jednocześnie robić slalomów wzdłuż rozpędzonych, twardych pocisków. To niemożliwe.

Mimo wszystko Levi wciąż wierzył w generała, chociaż cała ta sytuacja z wybuchem w Shiganshinie ewidentnie go przytłoczyła. Głos mu się zmienił na lodowaty, gdy zapewne zabijał w środku siebie wszystkie emocje. Bo on też zapewne zdawał sobie sprawę, że Nora nie żyje. Ale dalej musiał iść, podążać za rozkazami, bo taki był jego los Kaprala. On ostatni mógł zapłakać po swojej narzeczonej, chociaż widziałem jak jego oczy co chwila robią się szklane, a głos momentami drży, gdy rozmawiał z Erwinem.

-Nie możemy uciec na drugą stronę muru? - zapytał Levi, marszcząc brwi. Blondynowi praktycznie odpłynęła cała krew z twarzy, przez co wyglądał jak trup, a jego sine wargi wypowiadały słowa, które oznaczały koniec. Jego niebieskie tęczówki, teraz dziwnie wyblakły, przez co wydawały się puste i bez wyrazu.

Monotonia || Levi Ackerman x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz