Rozdział 9

512 32 24
                                    

Wystukiwałam rytm piosenki o blat. Głuche uderzenia o drewniany mebel roznosiły się po pokoju, do którego wpadały blade smugi księżyca, który już od jakiegoś czasu zawisł na niebie.

Z uśmiechem na ustach wyłożyłam się na biurowym krześle, ciesząc się, że wydostałam się spod tony papierzysk. Mogę w końcu się trochę odprężyć. Chociaż dawniej w robocie miałam prawie codziennie jakieś zlecenia to nie zajmowały one aż tyle czasu. Zazwyczaj były to skoncentrowane, szybkie akcje. Byliśmy, a po chwili znikaliśmy.

Aczkolwiek dzisiejszy dzień zaliczał się do jednego z tych "koszmarniejszych". Przysięgam, że chociaż zamierzam się stąd w końcu wynieść, to Zwiadowcy, a zwłaszcza mój oddział skutecznie mi to uniemożliwiają. Głównie przez swoje umiejętności do tworzenia problemów, które muszę później rozwiązywać i nie pomaga mi to w żaden sposób znaleźć choćby chwili nad rozmyślaniem o swoim powrocie i rozpierdoleniu Spike'a.

Dzisiejsza tragedia rozpoczęła się oczywiście od Jiao - rudego wulkanu energii, który zawsze musi coś odjebać. Jednak tym razem, mały smark, zamiast podbiec od razu do mnie to postanowił sam naprawić to, co rozjebał. A podziało się grubo - bo rozjebał w jakiś nieodgadniony dla mnie sposób rurę, która doprowadzała wodę do łazienek w naszym Korpusie, przez co zalało nam stołówkę. Więc zanim zaczęło się śniadanie, to nasze jedzenie unosiło się na drewnianych stolikach, które dryfowały niczym pierdolone łódeczki po rzece.

To nie był pierwszy wybryk Jiao, ale tym razem odjebał solidnie, przez co znaleźliśmy się na dywaniku u rozwścieczonego Erwina.

-Jiao Sempere, czy zdajesz sobie sprawę na jakie koszta zrobiłeś nam uszkodzenia? - zapytał generał, patrząc na przerażonego rudzielca zimnym wzrokiem. Stałam obok Erwina, ze skrzyżowanymi ramionami, mając do kolan mokre spodnie od munduru.

-Generale, przysięgam, że nie chciałem! Po prostu próbowałem z tego dołu wyciągnąć kotka, bo...
-Kadecie! Narobiłeś nam szkód na osiemnaście tysięcy! - krzyknął wściekły i pierwszy raz zauważyłam jak uniósł się gniewem. Zresztą się nie dziwię.

Rudzielcowi zaczęła drżeć szczęka.

-Będziesz nam to musiał jakoś zrekompensować. - mruknął generał i twardym ruchem dał biednemu szesnastolatkowi do rąk tonę papierzysk, na których zapewne było milion wyliczeń, z bardzo wysokimi kwotami.

-A..ale jak? - wydusił, patrząc szklanym wzrokiem na Erwina, a później na mnie.
-Ja... ja jeszcze muszę płacić za szkołę swojej siostry, nie mamy rodziców... - wydukał. Pierwszy raz widziałam żeby coś aż tak nim wstrząsnęło. Siostry, co?

Lekko mnie ścisnęło w środku na myśl o bracie. Ta, on też nieraz nadstawiał za mnie karku, zwłaszcza, gdy byłam zdecydowanie mniejsza. Nie poradziłabym sobie bez niego.

Zacisnęłam zęby. Kurwa mać, w dupie mam problemy tego rudzielca, utrudnia mi w kółko robotę i plącze się pod nogami. Nawet mi na rękę jakby poszedł do innej roboty. Ah, do chuja psa i te moje kurwa słabości.

-Erwin. - mruknęłam twardo, na co blondyn spojrzał na mnie ukosem.
-Nie mamy jakiegoś ubezpieczenia na budynek? - zapytałam chłodno. Blondyn się zamyślił.

-Mamy, ale tylko na szkody wyrządzone przez siły natury. Typu pożar, wichura. - odparł po chwili.
-Powódź też? - mruknęłam.
-Kasumi, najbliższa rzeka jest kilka kilometrów stąd.
-Czyli powódź też się wlicza? - zapytałam dosadnie, spoglądając w niebieskie oczy Erwina. Generał ciężko westchnął i przytaknął.

Monotonia || Levi Ackerman x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz