Rozdział 4

121 12 10
                                    

Po dokładnych obliczeniach minął równo miesiąc odkąd zostałam zabrana siłą ze swojego domu. Praktycznie codziennie pracowałam dla Tabora, stojąc przy jego stoisku i od czasu do czasu strasząc drobnych złodziejaszków. Pokazałam nawet Kazachowi kilka sztuczek, które wyczulają na kradzieże, żeby w momencie gdybym odeszła mógł sobie sam poradzić.

Czas przeciekał mi wręcz przez palce, gdy odkrywałam codziennie pełno nowych i niesamowitych rzeczy w Mare. Samochody, rowery, moda, fotografia i wiele innych. Nie mogłam się nadziwić temu wszystkiemu, a doskonale zdawałam sobie sprawę, że poza tym miastem jest jeszcze ogromny świat, który podobno może się bardzo różnić od erdiańskich standardów.

Raz byłam świadkiem jak mareńczycy zgarnęli jakiegoś erdiańskiego nastolatka bez przepustki i go sprali na środku ulicy. Podobno dostał "mniejszą karę" bo wciąż miał założoną przepaskę na ramieniu. Osobiście ja swoją wyrzuciłam ukradkiem, bo z tego co Tabor mi powiedział to mam trochę inną urodę niż moi rodacy i mareńczycy. I może było w tym trochę prawdy, bo nigdy nie miałam problemów, chociaż ciągle poruszałam się poza gettem. Zresztą pomagał mi kapelusz, który zawsze naciągałam na swoje czoło.

Być może nie brano mnie za erdiankę z powodu zbyt jasnej karnacji, bądź dosyć ostrych rysów twarzy. Jednak musiałam się bardzo pilnować tak czy siak, chociaż to ze względu na to, że nie chciałam nosić maski, która zdecydowanie zwracałaby na siebie zbyt wielką uwagę. Chociaż ku mojej uciesze moja druga osobowość chyba na chwilę się wycofała, bo rzadko słyszałam jej głos i mogłam się skupić bez większego problemu na podziwianiu miasta. Ale wciąż pozostawała kwestia moich zmieniających się źrenic, więc cały czas byłam na baczności, żeby przypadkiem nie wyostrzać zbytnio zmysłów.

I chociaż naprawdę nie mogłam się napatrzeć na coś co nazywałam w swojej głowie "innym światem", to ciągle gryzły mnie myśli o moim bracie i bliskich, którzy zapewne czekają wciąż na mnie i się martwią. Przez to praktycznie ciągle chodziłam przygnębiona, co Tabor zauważał, ale nie poruszał tego tematu. Rzadko kiedy udawało mi się oderwać od żałoby, zwłaszcza, że w moim wnętrzu ciągle zbierała się wściekłość. Kiedy zrozumiałam historię naszej rzeczywistości to uświadomiłam sobie dokładniej, że powinnam wytłuc wszystkich mareńczyków i Wojowników, którzy posiadali moce tytanów. Erdianie w Mare byli i tak wystarczająco okrutnie traktowani i nie mieli żadnego wpływu na to co się wydarzyło.

Z dnia na dzień coraz bardziej tęskniłam za swoim domem. Zwłaszcza za Levim. Naprawdę tak strasznie chciałabym móc się w niego wtulić, poczuć choć odrobinę jego ciepła, ale nie mogę. Jestem setki tysięcy kilometrów od niego i nie mam jak wrócić. Nasze mury są całkowicie odcięte od świata, nie mam nawet jak im wysłać chociażby wiadomości z jednym słowem - "żyję". Tak strasznie chciałabym wiedzieć co się dzieje u Leviego, co czuje, co myśli. Chciałabym go zobaczyć, dotknąć, poczuć zapach jego perfum. Chciałabym mu powiedzieć tyle rzeczy, wypłakać się, podzielić swoimi uczuciami. Ale nie mam jak. I ta świadomość strasznie mnie boli. Co jeśli nie uda mi się wrócić? Co jeśli już nigdy go nie dotknę, ani nie usłyszę? Te myśli tak strasznie bolą. Chcę wrócić do domu, tak strasznie tego pragnę. Z całego serca marzę o ślubie, który w innej wersji wydarzeń zapewne by się już odbywał.




Tabor postanowił zabrać mnie dziś do baru na tak zwaną "kazachską imprezę firmową". Jak się okazało było to po prostu chlanie, ale nie byle czego - mężczyzna postanowił kupić nam coś co nazywał "strzałem w potylicę". Nie rozumiałam do końca dlaczego, ale uświadomiłam sobie skąd ta nazwa w momencie gdy musiałam wstać od stolika. Świat wirował mi tak w głowie, że chwiałam się na boki i ledwo co widziałam. Tabor był jeszcze w gorszym stanie ode mnie, bo podpierał się o krzesło i zaczął go nawet używać jako "prowizorycznej laski" - przesuwając je do przodu i idąc drobnymi kroczkami do drzwi. Na nasze nieszczęście barman zareagował i zabrał nam Bogu ducha winny mebel.

Monotonia || Levi Ackerman x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz