Rozdział 1

138 15 7
                                    

*POV LEVI*

Wróciliśmy za bezpieczny mur, gdzie przywitały nas gromkie wiwaty tłumu. Ale tylko ludzie na dole byli szczęśliwi, gdy w powietrze wyfrunęło kolorowe, ozdobne konfetti. Jakby te różnobarwne papierki miały zmyć sprzed moich oczu tą krwawą rzeź.

Nad sobą miałem poranne, błękitne niebo. Wiatr porywał nasze podarte, zwiadowcze płaszcze w powietrze. Wracamy jak jacyś bohaterowie, gdy w rzeczywistości nasze zwycięstwo jest przypieczętowane śmiercią setek naszych żołnierzy. Przeżyła nasza dziesiątka z całego Korpusu. Tylko my.

Jednak nawet to ciepłe powitanie, w naprawdę przyjemny dzień, nie potrafiło w żaden sposób chociaż trochę poprawić sytuacji w jakiej znalazło się moje wnętrze. Czułem jakby coś w środku mnie się zapadło, nie potrafiłem nawet płakać. Jakby został tylko sam Kapral. Już nawet nie Levi, a tym bardziej ktoś więcej. Został tylko żołnierz, który musi wydawać chłodne i przemyślane rozkazy. Już nawet nie bolało, nawet nie umiałem przywołać tych wspomnień z Nią.

Stałem na murze, patrząc na krzyczących ze szczęścia mieszczan. Ale nawet te donośne wiwaty nie zagłuszały dobijających mnie myśli - wróciłem bez Niej.

***

Minął tydzień. Dowódca KRZYKU, Szef, czy też Jekyll - tak jak mówili Erwin i Aiko, po prostu zniknął. Czwarty Korpus przestał istnieć, tak jak obiecali. Tylko co z tego skoro zaledwie dwie osoby zdołały przeżyć do tego czasu? Po co było to wszystko, skoro Ona nie żyje? Jaki był sens tych wszystkich starań?

Siedziałem przy swoim biurku w gabinecie, mając pierwszy raz od siedmiu dni godzinę wolnego. Wcześniej po prostu nie istniałem psychicznie, był sam Kapral, który musiał wykonywać swoje obowiązki. Tak jak obiecałem - najpierw moja funkcja, a dopiero później ja.

Ale gdy w szyby mojego okna uderzały powoli krople, zwiastując zbliżającą się jesień, a gabinet wciąż Nią pachniał, to moje myśli nie potrafiły się zatrzymać. Nie umiałem powstrzymać nagłej nawałnicy emocji, która wbiła się w moją zaporę psychiczną. Złość, rozpacz, smutek - to wszystko mnie taranowało od środka, wybijając rytm w moim wnętrzu, zastępując serce, którego nie potrafiłem poczuć od tygodnia. Jakby zniknęło, zostało na tym krwawym polu w Shiganshinie, wciąż Jej wyczekując.

Zaczęły mi się trząść ręce. Podniosłem je przed swoje oczy, nie potrafiąc nad nimi zapanować. Jestem Kapralem, powinienem być opanowany w pełni. Więc dlaczego nie umiem ich uspokoić? Dlaczego nie umiem wyciszyć tych emocji, które w moim wnętrzu sieją spustoszenie? Czy to dlatego, że przestałem zajmować głowę rozkazami? Czy właśnie tak teraz już będzie na zawsze? Raz Kapral, a raz niedoszły narzeczony. Będą się wymieniać?

Do trzęsących się dłoni dołączyła reszta ciała. Deszcz bębnił coraz mocniej w parapet i szyby. Głuche stuknięcia, jak te, gdy małe kamienie odłączały się od pędzących głazów i spadały na rynny i dachy domów w Shiganshinie.

Z całych sił zacisnąłem dłonie w pięści, aż paznokcie nieprzyjemnie wbiły mi się w skórę. Ale to nie pomogło. Wszystkie emocje nachodziły na mnie falami, jedno za drugim. Złość, smutek, bezradność. Nie umiałem zrozumieć co się dzieje z moim ciałem, dlaczego nie jestem w stanie nad nim zapanować.

Zacisnąłem powieki z całych sił, czując jak do moich oczu nachodzą łzy. Po co mi to wszystko było? Ta cała historia? Ta miłość? Zostałem sam, tak strasznie sam. Naprawdę tak szczerze wierzyłem, że wszystko się ułoży. Tak marzyłem o życiu z Nią. W nic innego nie wkładałem tyle wewnętrznej modlitwy i pragnień, jak tylko w Jej obecność w swoim życiu. Chciałem tylko Ją. Najbardziej na świecie, ze wszystkich ludzi, z każdej emocji którą czułem - chciałem Ją.

Monotonia || Levi Ackerman x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz