Jak z nieba spadło mi w ręce jajo. Gadzina okropna
się z tego wykluje, wiem. Cóż mógłbym więc zrobić innego jak
utopić w głębinach najgłębszego oceanu
i w króla-zimę się wcielić gdy o nim myślę--
NIE myślę.
Jego nie ma.
Nigdy nie było.
Nigdy nie będzie.
Chodzę po powierzchni zmarzniętej
i cicho jest.
Krok po kroku lata przechodzę,
pierwsze razy,
piasek w butach,
pożyczone notatki,
zwiędłe kwiaty,
odrzucone uściski,
zaciśnięte wargi.
Nie ma łez. To kraina lodu.
/Radość to słońce. Słońce topi lód./
Nie ma radości. To kraina lodu.
Krok po kroku na wiecznej zmarzlinie
stawiam niepewnie, bo gruntu mi brak, korzeni silnych
(przeszłość je podjada)
i czuję czasem drżenie
w tej wiecznej zmarzlinie którą nazywam domem od kiedy pamiętam.
Skąd to drżenie? Skąd te pęknięcia?
Lód jest tu po jądro Ziemi, skąd to warczenie?
Nie wiem. Nie czuję.
Nic nie czuję.
Tylko lęk, niepokój, trwogę
bo tyle jedynie mogę
zrobić wobec mi nieznanego:
udawać martwego.
W środku i na zewnątrz -
na zewnątrz już się dostało.
Tu nie ma niczego. To kraina lodu.
Woda jest ciemna, szorstka; brak w niej odbicia.
Nie wiem, jak wyglądam; jedynie czuję gdy przecieram oczy rano.
Czasem i w nocy. Wybudzają mnie dźwięki pode mną; może to tylko przesłyszenia.
Mózg płata mi figle. Nic pode mną nie ma.
Tylko lód.
Krok za krokiem stawiam do przodu
Do Tyłu.
Odrzucone ramiona stają się mackami.
Nie wiem, gdzie źle poszedłem. Latami się bez celu szwendam,
w krainie lodu, gdzie serce nigdy nie bije
utknięte w prehistorii. Wspomnienie utracone.
Wyparte. Odrzucone.
W najgłębszym oceanie.
Pęknięcia rozkwitają wokół mnie niczym kwiat na wiosnę,
lecz czuję lęk tylko - więcej lęku - nie nadzieję.
Mogę marnie wierzyć w szczęśliwe zakończenie
ale na oddech następny czasu nawet nie mam: poczwara z podziemia swe macki wyciąga
z rykiem co ostatnie warstwy lodu kruszy.
Tonę, zalany wtem wszystkim,
o czym zapomniałem
naumyślnie. Sam odrzuciłem problem gdy był jeszcze mały
i pozwoliłem grubej warstwie lodu oddzielić mnie od niego.
Odrzucone przekleństwo piekłem się stało.
Nie byłem świadom, jak rośnie.
Nie czułem nic.
Tylko drżenie czasem; nieznaczące, myślałem.
W tym momencie co całe moje życie chowa
już wiem:
popełniłem błąd te lata temu.
Czas leczy rany, lecz i je pogłębia.
Gdybym wiedział to /wtedy/
- gdyby moje instynkty wiedziały -
przełknąłbym gorzkie
lecz teraz muszę w nim tonąć cały.
Czuję. Czuję. Czuję
zbyt wiele, by oddychać.
Krzyk mi gardło rozdziera
i nie wiem
czy potwór istnieje poza mną
czy we mnie.
Nie mam sił schować go na dnie,
utopić,
pod milami lodu zamknąć.
Teraz
on topi mnie.
.
.
.
To był flow, to znikał. Mój mózg mnie wkur***, ale co poradzić.
napisany i opublikowany 25.9.22
CZYTASZ
heart beats
Poesía~ poezje itp ~ w gruncie rzeczy, jesteśmy worami mięsa, kości, i flaków. ale w tym worze mieści się mózg, a mózg to wciąż niezbadana złożoność, która z prostego wora potrafi uczynić święty graal. the heart beats/heartbeats/heartbeat: serce bije, ser...