Rozdział 3 - Konie i ich zwiadowcy

407 33 225
                                    

- Pokażmy tytanom potęgę ludzkości! Dzisiaj poczynimy kolejny krok, by...

Wywieźć kolejnych idiotów za mur i podać ich na obiad śliniącym się bestiom – w myślach dokończył Levi. – Dlatego poprawcie mundurki, przygładźcie włoski, zadedykujcie swoje serca, bla, bla, bla.

Shadis wygłaszał swoje przemowy z takim przejęciem, jakby był co najmniej babą w ciąży, która miała wydać na świat mesjasza. Ktoś w ogóle traktował go poważnie?

Levi powiódł wzrokiem po twarzach siedzących na koniach żołnierzy. Na widok ich min westchnął z rezygnacją.

Część trzęsła się ze strachu, ale zdecydowana większość wpatrywała się w Shadisa jak w kapłana, który wygłaszał w kościele Mszę Świętą. Cóż za głupiutkie, naiwne do urzygu owieczki, bezwzględnie posłuszne swojemu pasterzowi! Ech, Levi już od dawna podejrzewał, że Korpus Zwiadowców to jedna wielka sekta.

Żałował, że nie może urwać się z przemówienia i wrócić, gdy wreszcie otworzą cholerną bramę. Z dwojga złego, już by chyba wolał słuchać Kenny'ego. On to przynajmniej pierdolnąłby tym biednym kretynom szczerą prawdę, zamiast rzucać jakieś głupie frazesy.

„No dobra, połowę z nas zajebią, ale przynajmniej będzie zabawa!"

Levi uśmiechnął się pod nosem. W chwilach takich jak ta tęsknił za tym starym pierdzielem.

- Zdobądźmy zasłużoną wolność! – krzyczał Shadis. – Udowodnijmy, że potrafimy walczyć o swoje!

Na Marię, Różę i Shinę! – czarnowłosy żołnierz wzniósł oczy ku niebu. – Ile jeszcze będzie tak pierdolił? Płacą mu od słowa, czy jak?

Zdeterminowany, by skupić uwagę na czymkolwiek innym niż biadolenie dowódcy, Levi zaczął leniwie wodzić wzrokiem po otoczeniu. Po chwili do jego uszu dobiegł dziwny dźwięk. Jakby ktoś onanizował się na końskim siodle...

- Tytany! – z ekscytacją wyszeptał damski głos.

To Hanji lekko kołysała się na swoim wierzchowcu, z zaczerwienionymi policzkami mamrocząc pod nosem:

- Tytany, tytany, tytany! Są tam... Czekają na mnie!

Po całym czasie, jaki spędzili w swoim towarzystwie, Levi nie powinien się dziwić. Mimo to, obserwując zachowanie okularnicy, czuł w sobie trudny do wytłumaczenia niepokój.

Wciąż pamiętał swoją krwawą wizję sprzed kilku dni – turlającą się po ziemi głowę Hanji. Puste, pozbawione wyrazu oczy, wyglądające zza rozbitych szkieł okularów.

Po jego karku przeszedł dreszcz. Przybysz z Podziemia uświadomił sobie, że nie jest jedynym, który przygląda się podjaranej babie.

- Pani pułkownik, proszę! – jęknął ustawiony za okularnicą Moblit. – To nieprzyzwoite!

Napalona na tytany wariatka kompletnie go zignorowała. Nie mogąc się powstrzymać, Levi zagaił:

- Ej, ale ona tylko tak gada, tak? Tak naprawdę nie zamierza zbliżać się do tytanów bardziej niż trzeba? Nie będzie robiła żadnych... głupot? Prawda?

Planował zapytać o to wszystko neutralnym tonem, jednak na sam koniec do jego głosu wkradł się strach. Moblit posłał mu przepraszające spojrzenie.

- Cóż... to jednak pułkownik Hanji – westchnął. – Po niej można spodziewać się wszystkiego.

Levi zacisnął zęby.

Puste pokoje (Eruri)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz