Rozdział 46 - Kto i kiedy

308 41 201
                                    

Słońce zaczęło już zachodzić, gdy nareszcie ujrzeli przed sobą konstrukcję, która od ponad stu lat chroniła rasę ludzką przed wymarciem.

- Mamy szczęście, że przy Murze nie kręci się żaden tytan. – z ulgą skwitował Erwin. - Powinniśmy zawołać strażników i grzecznie poprosić ich, żeby...

- Ej, leniwe chuje! – ryknął Levi, odchylając głowę do tyłu. - Potrzebujemy dostać się na górę, więc przebierajcie nogami i montujcie windę!

Zza jego pleców dobiegło zrezygnowane westchnienie.

- Twoja definicja „grzeczności" nieco różni się od mojej – mruknął Smith.

- Jestem zbyt urąbany, by być uprzejmym po twojemu. – Czarnowłosy żołnierz przewrócił oczami.

Dziwnym zbiegiem okoliczności, pilnujący Muru strażnicy okazali się tymi samymi kolesiami, którzy życzyli Zwiadowcom powodzenia przed opuszczeniem Shinganshiny.

Jeden z nich miał rozczochrane rude włosy i bliznę przecinającą brew, przez co był dosyć charakterystyczny.

- Czy to nie dzielni członkowie Korpusu Zwiadowczego? – zaśmiał się, gdy winda z Erwinem, Levim i końmi już prawie dotarła na szczyt Muru.

Że też nie bał się kucać tak blisko krawędzi! Chwila nieostrożności, a zleci na dół i skończy z rozkwaszonym ryjem.

Dobre chociaż to, że on i jego dwaj koledzy wyglądali na trzeźwych. Tak dla odmiany.

Czarnowłosy facet z kucykiem oraz wysoki blondyn pomogli Erwinowi i Leviemu przeprowadzić konie z winy na Mur.

- Biedaczyska... zostawili was na polu bitwy? – zagaił rudzielec z blizną.

Ewidentnie prosił się o wpierdol. Jego szczęście, że Levi był tak zmęczony, że nawet nie miał siły, by wpadać w złość.

- Wystąpiły różne komplikacje, przez które zostaliśmy z tyłu – uprzejmie wyjaśnił Erwin. - Macie jakieś informacje o naszych towarzyszach?

Trzej Strażnicy Murów przecząco pokręcili głowami.

- Warujemy tutaj przez cały dzień – stwierdził blondyn. - Nie mamy pojęcia, co dzieje się w Shinganshinie.

Smith zmarszczył brwi. Jego twarz wyglądała na zatroskaną.

- Widzieliśmy flarę, Erwin. – Levi położył dowódcy rękę na ramieniu. – Przewieźli cholerny kurwa-wianek. Tak jak mówiłeś, misja zakończyła się sukcesem. Teraz pozostaje jedynie wrócić po gamoni, którzy uciekli do lasu. – zmierzył ponurym wzrokiem tereny za Murami. – O ile nadal żyją.

Kiedyś, gdy siedział w stołówce z Henningiem i resztą smarkaczy, dowiedział się, że wszyscy kadeci przed ukończeniem szkolenia musieli wykuć na pamięć tak zwaną „Matematykę Zwiadowców".

Na przykład jeden metr na dziesięć centymetrów – czyli wymiary słabego punktu tytana.

Ale były też Krytyczne Cztery-Trzy-Dwa-Jeden – liczby decydujące o życiu i śmierci.

Cztery godziny – mniej więcej tak długo żołnierz był w stanie przetrwać poza Murami, jeżeli odłączył się od grupy, ale miał do dyspozycji konia i pełen ekwipunek.

Trzy godziny – analogiczna sytuacja. Z tą różnicą, że dotyczyła kogoś Z wierzchowcem ale BEZ broni.

Dwie godziny – tyle czasu dawano zagubionym jednostkom posiadających ekwipunek, ale nie posiadających konia.

Puste pokoje (Eruri)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz