Rozdział 57 - Wąwóz poległych

233 37 143
                                    

Co do jednego byli absolutnie zgodni:

Żeby podejmowanie ryzyka miało jakikolwiek sens, szanse na przeżycie musiały być wysokie.

Dlatego postanowili, że jeśli choć jeden z tak zwanych „wstępnych etapów planu" pójdzie nie tak, zrezygnują i zaczekają na lepszą okazję.

I choć Levi udawał, że trzyma kciuki za pomyślny obrót spraw... w głębi siebie liczył, że mimo wszystko będą mieli pecha. Coś się spierdoli i zrezygnują. Powiedzą sobie: no cóż, próbowaliśmy, ale się nie dało. Wtedy zostaną tutaj, a Levi nie będzie miał przed sobą wielu godzin marszu, podczas których nieustannie będzie się zamartwiał o los ukochanego mężczyzny.

Jeden pechowy obrót spraw. Tylko jeden! To w zupełności by wystarczyło, by uznać plan za niewykonalny.

Operacja unieruchomienia Juniora mogłaby skończyć się porażką. Tytan mógłby zerwać się z łańcucha, dając dwóm Zwiadowcom do zrozumienia, że nie da zrobić z siebie byle burka pilnującego budy. Erwin mógłby mieć spadek formy przed wyprawą. Tunel mógłby się zawalić. Deszcz mógłby lunąć, skutecznie utrudniając marsz. Chmury mogłyby zasłonić gwiazdy, przez co nawigacja w nocy stałaby się niemożliwa.

Każdy z tych scenariuszy mógł się wydarzyć.

Ale żaden się nie miał miejsca.

Junior nawet nie pisnął, gdy Levi zakradł się do niego w nocy i wydrążył mu dziury w pośladkach. Łańcuch wytrzymał, gdy następnego dnia tytan próbował pobiec w stronę czarnowłosego Zwiadowcy, który machał do niego z oddalonej o kilkanaście metrów krawędzi muru, podśpiewując pod nosem kuszące „no chodź, skurwysynie!".

Erwin wyglądał na zdrowszego niż kiedykolwiek, tunel sprawiał wrażenia tak samo solidnego jak wcześniej, a niebo było bezchmurne.

Wszystko im, do diabła, sprzyjało!

Mieli tak cholernego farta, że Levi wręcz uznał to za podejrzane. Im dłużej trwała ich dobra passa, tym bardziej nie mógł pozbyć się przekonania, że jak już zaczną mieć kłopoty, to po całości!

Ale niestety... obiecał Erwinowi, że przy sprzyjających warunkach zrobią to, co zaplanowali i nie mógł się z tego wycofać.

Zatem, gdy nastała noc podjęli się pierwszego poważnego wyzwania – mierzenia czasu.

Było to o tyle trudne, że nie mogli pomóc sobie oceniając pozycję słońca, więc po prostu liczyli sekundy, jedna po drugiej. Czy raczej: Erwin liczył. Jako kontuzjowany żołnierz nie mógł odciążyć Leviego w walce i dźwiganiu zapasów, więc postanowił podjąć się wszelkich zadań natury intelektualnej – czyli wyznaczania kierunku, dostosowania strategii do okoliczności no i oczywiście pilnowania czasu.

Zwłaszcza to ostatnie było cholernie ważne, bo gdyby popełnili w tym miejscu jakiś błąd, cały plan posypałby się jak domek z kart.

Gdyby za wcześnie opuścili twierdzę, mogliby natknąć się na aktywne tytany. Gdyby z kolei zaczęli maszerować zbyt późno, zostałoby im mniej godzin do świtu i mogliby nie dotrzeć do wąwozu o czasie.

Dlatego od zachodu słońca, Erwin skrupulatnie liczył sekundy, nie odzywając się ani słowem. Levi również milczał, żeby nie dekoncentrować dowódcy. W efekcie po prostu siedzieli przy ognisku, starając się wytrzymać napięcie, które wprowadzała niezręczna cisza.

Dobrze, że to on zgłosił się do liczenia – pomyślał Levi, zerkając na Erwina. – Na jego miejscu, już po dziesięciu minutach dostałbym fioła i się pogubił!

Puste pokoje (Eruri)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz