Levi miał dylemat – z jednej strony cieszył się, że dowódca przyszedł mu z pomocą, ale z drugiej strony nie chciał być traktowany jak jebana panienka w opałach, którą koniecznie trzeba ratować.
Zanim zdążył cokolwiek zdecydować, Carlson rzucił się w stronę Erwina. Przywaliłby jasnowłosemu pułkownikowi z pięści, gdyby Gerard nie złapał go od tyłu za ramiona.
Jednak choć tylko jeden z Żandarmów stracił nad sobą panowanie, wszyscy twoje wydawali się rozdrażnieni. Z jakiegoś powodu obecność Smitha podziała na nich jak czerwona płachta na byka.
- Ty pieprzony gnojku! – ryknął Carlon.
- Daj spokój... - wysapał Gerard. – Nie atakuj go! – popatrzył na Erwina znad ramienia kolegi i nienawistnym głosem dokończył: - Tylko narobisz nam problemów...
- Puszczaj mnie, do diabła! Ostrzegałem go, że jak jeszcze raz go zobaczę, to obiję mu tę jego zarozumiałą buźkę! Niech sobie nie myśli, że moje groźby są tylko na pokaz! Cholerny skurwiel... nie podaruję mu, że wrobił mojego kuzyna! Niezależnie od tego, co o tym myślicie, zapłaci mi za to!
Patrząc na sporą różnicę w wadze, to była tylko kwestia czasu, aż Carlson wyszarpnie się Gerardowi. Levi nie miał najmniejszego zamiaru czekać, aż to nastąpi.
Wstał z krzesła i stanął przed Erwinem.
- „Zapłaci ci za to", mówisz? – zapytał chłodno.
Grubas natychmiast przestał się szarpać. On i Gerard zamarli w bezruchu. Wpatrywali się w dawnego zbira oczami przepełnionymi strachem.
- Levi, usiądź – cicho nakazał Erwin. – I cokolwiek by się nie działo, nie wstawaj.
Levi posłał przełożonemu zbuntowane spojrzenie.
- Zaufaj mi – szepnął Smith.
Dłoń czarnowłosego Zwiadowcy zacisnęła się w pięść. Choć wymagało to od niego niebotycznego wysiłku, Levi wykonał polecenie i na powrót zajął swoje miejsce przy stoliku.
- Nieźle wytresowałeś tego swojego kundla – wycedził Psikus. – Przez ciebie armia schodzi na psy, Smith. Wyrzucasz z wojska porządnych ludzi i spoufalasz się z bandytami.
- Jeśli mówiąc „porządnych ludzi" masz na myśli waszego byłego dowódcę, to nie ja go wyrzuciłem, tylko Głównodowodzący Zackley – opanowanym tonem odparł Erwin. – I wcale mu się nie dziwię. Dowódca Otto spoufalał się z bandytami jeszcze bardziej niż ja. O ile mi wiadomo, dogadywał się z przestępcami w stolicy, by dali się aresztować i w zamian podzielili się z nim zrabowanymi łupami. Potem wypuszczał ich i przekonywał wszystkich, że sami uciekli. Po czymś takim ma szczęście, że skończyło się na zwolnieniu.
- Zaraz... szef Żandamerii wyleciał z roboty? – zdziwił się Levi.
Dobrze znał kolesia i szczerze go nie znosił.
- Chyba właśnie zyskałem dobry powód do świętowania. – Złośliwie się uśmiechając, sięgnął po kufel z piwem i upił łyk.
- Nawet ci, którzy wydają się nietykalni, mają czasem pecha – skwitował Erwin.
- Pecha? – powtórzył trzęsący się ze wściekłości Gerard. – Pecha?!
- Ty... - Carlson miał minę, jakby chciał rzucić w stronę Erwina kolejną pogróżkę, albo gdy zobaczył ostrzegawcze spojrzenie Leviego, ograniczył się do zaciśnięcia zębów.
- Nie udawaj niewiniątka, Smith – wycedził Psikus. – Dobrze wiemy, że to ty pozbierałeś dowody i namówiłeś górę, by pozbyła się Dowódcy Otto. Ale nie wziąłeś pod uwagę jednego: w Żandamerii wciąż jest wielu żołnierzy, którzy pozostali wobec niego lojalni.
CZYTASZ
Puste pokoje (Eruri)
FanfikceLevi wcale nie chciał polubić Hanji. Ani Erwina. Ani żadnego innego popaprańca należącego do Korpusu Zwiadowczego. Po śmierci Farlana i Isabel obiecał sobie, że pozostanie samotnikiem i do nikogo się nie przywiąże. W końcu lubić kogoś to martwić się...