Mało kto o tym wiedział, lecz Mike Zacharias był dobre trzy lata starszy od Erwina Smitha.
Właściwie to nawet oni dwaj ledwo o tym pamiętali. Od tak dawna byli dla siebie dowódcą i podwładnym, że często zapominali o istnieniu czasów, gdy odnosili się do siebie w zupełnie inny sposób.
Mimo to ten etap rzeczywiście miał miejsce i Mike czasem wspominał go z uśmiechem nostalgii. Nikomu tego nie mówił, ale pojawienie się Erwina całkowicie zmieniło jego życie.
Przez pierwsze lata służby miotał się bez celu. Jako że za młodu brał udział w wielu bójkach, miał ponadprzeciętny instynkt przetrwania i doskonale radził sobie z powalaniem na ziemię większych przeciwników. Kiedy pierwszy i jedyny raz wylądował w areszcie, rodzice praktycznie siłą wypchnęli go do wojska, byle tylko „nie pogubił się i nie wkroczył na złą ścieżkę".
Choć z początku kręcił nosem, z czasem zaczął być wdzięczny za taki obrót spraw. W Korpusie Treningowym czuł się jak ryba w wodzie – podobało mu się, że może spożytkować energię na latanie po drzewach, zamiast na pranie kolesi, którzy zaczepiali jego bądź jego młodsze rodzeństwo. W dodatku przemawiała do niego idea „bronienia słabszych" i „odkrywania nigdy niepoznanych terenów".
Żandamerii nawet nie brał pod uwagę – od początku wiedział, że zostanie Zwiadowcą.
Pożałował tej decyzji już podczas pierwszej ekspedycji, gdy jego koledzy jeden po drugim ginęli w paszczach tytanów.
Co z tego, że on sam był wybitnym żołnierzem i zawsze jakimś cudem uniknął śmierci? Czego by nie robił, nie potrafił ochronić towarzyszy broni, co niemiłosiernie go frustrowało. Nie mógł przez to spać po nocach. Był dumny ze ścieżki, którą obrał, a mimo to czuł, że ona do niczego nie zmierza.
Po każdej wyprawie dziesiątki ofiar i prawie żadnych postępów! Ciągle ta sama rutyna – oglądanie martwych twarzy, zaprzyjaźnianie się z ludźmi, którzy dopiero co dołączyli do Zwiadowców, a potem więcej śmierci. Okazjonalnie nawet myśli w stylu:
„A może by tak rzucić to wszystko w diabły i przenieść się do Straży Murów?
Lecz wtedy pojawił się Erwin.
W korzystaniu z trójwymiarowego manewru był raczej przeciętny, jednak wyróżniał się taką charyzmą i inteligencją, że w ekspresowym tempie piął się po szczeblach kariery.
Zamiast po prostu „zamknąć się i robić, co mu kazano", tak jak wpajano rekrutom w Korpusie Treningowym", Smith poszedł do przełożonych i zaczął im proponować swoje pomysły. To za jego sprawą ludzie zaczęli autentycznie wracać z wypraw!
Jasne, odsetek ofiar wciąż był spory, ale przynajmniej Zwiadowcy przestali być nazywani „Oddziałem Samobójców"!
Cóż... tak zupełnie szczerze, od czasu do czasu wciąż słyszało się to określenie, jednak postępy mówiły same za siebie. Pokonanie tytanów i zbadanie terenów za Murami jeszcze nigdy nie wydawały się Mike'owi tak realne!
Dlatego, gdy został podwładnym Erwina, pomimo posiadania o trzy lata dłuższego stażu, nie powiedział słowa protestu. Przeciwnie - uznał to za naturalny stan rzeczy.
- Nazywanie cię „okrutnikiem" to najohydniejszy żart, jaki słyszałem – mruknął do Smitha, gdy pewnego wieczoru pili razem piwo. – Wciąż gadają o tym, ilu ludzi posyłasz na śmierć... Szkoda, że nie pamiętają, ilu ginęło, zanim dołączyłeś do Korpusu!
Na co Erwin jedynie ponuro się uśmiechnął i uniósł szklankę w niemym toaście.
To była, zresztą, kolejna rzecz, za którą Mike tak bardzo go cenił. Z całym swoim talentem do organizowania wypraw i zarządzania ludźmi, Smith wciąż był cholernie skromnym człowiekiem! Nie interesowały go pochwały czy też odznaczenia. Chciał po prostu robić swoje i osiągać jak najlepsze wyniki.
CZYTASZ
Puste pokoje (Eruri)
FanficLevi wcale nie chciał polubić Hanji. Ani Erwina. Ani żadnego innego popaprańca należącego do Korpusu Zwiadowczego. Po śmierci Farlana i Isabel obiecał sobie, że pozostanie samotnikiem i do nikogo się nie przywiąże. W końcu lubić kogoś to martwić się...