Deszcz nie przestawał padać. Czarne chmury zasłoniły niebo, przez co środek dnia wyglądał jak wieczór. Ślimak sunął po liściu, zostawiając po sobie kleistą smugę.
Palce Zwiadowcy chwyciły skorupkę i ostrożnie uniosły ją do góry. Wystraszone zwierzątko natychmiast zwinęło rogi i ukryło się w swoim kruchym domku. Nie żeby zapewniło sobie w ten sposób bezpieczeństwo...
Ślimak był tak maleńki, że w obecnej sytuacji miał mniej więcej takie same szanse na przetrwanie jak człowiek schwytany przez tytana.
Z tą różnicą, że tytany nie odczuwały współczucia. Prawdopodobnie.
- Powinienem cię zjeść? – kontemplował Levi, przypatrując się stworzonku.
Od pewnego czasu krążył wokół dziedzińca i przeczesywał okoliczne krzaki. Na głowie miał zielony kaptur Zwiadowcy. Był na zewnątrz na tyle długo, że jego palce zesztywniały z zimna. Wiadro, które niósł w lewej ręce, pozostawało przygnębiająco puste - Levi już kilka razy musiał wylewać zgromadzoną na dnie deszczówkę, by zrobić miejsce dla potencjalnego żarcia. Tyle że żadnego nie znajdywał. Był tak cholernie głodny...
Kiedy przykucnął nieopodal muru i znalazł ślimaka, przez krótki moment rozważał wpakowanie go sobie do ust tu i teraz. Preferowałby węża lub jaszczurkę, bo z ich smakiem był już zaznajomiony, lecz wszystkie pełzające cholerstwa pochowały się na czas deszczu, więc nie bardzo miał z czego wybierać. Jeżeli zacznie być wybredny, szybko opadnie z sił i nie będzie mógł zadbać o Erwina.
Już miał zakończyć żywot nieszczęsnego skorupiaka, ale gdy uważnie przyjrzał się rosnącym przed sobą liściom, doznał olśnienia.
To był szczaw! Jedna z roślin, o których wspominała Czterooka Wariatka, gdy za którymś z kolei razem zawracała Leviemu głowę w stołówce.
- Dobrze, że jednak coś zapamiętałem z jej wywodów – mruknął, wydając westchnienie ulgi.
Ulitował się nad schwytanym zwierzątkiem i zaczął szybko napełniać wiadro liśćmi. W miarę jak je zrywał, odkrył, że w pobliżu było znacznie więcej ślimaków. Oślizgłe skurczybyki najwyraźniej lubiły wyłazić podczas deszczu.
- To wasz szczęśliwy dzień. – Levi ponuro się uśmiechnął. – Wielki i straszny człowiek nie zeżre wam rodziny!
Sam nie wiedział, czemu w ogóle to mówi. Widać pod wpływem głodu stał się sentymentalny. Gdyby dawni znajomi z Podziemia go teraz zobaczyli, jak nic pękliby ze śmiechu!
No, ale przynajmniej Hanji byłaby z niego dumna. Gdy następnym razem ją zobaczy, nie omieszka pochwalić się, jak świetnie wykorzystywał jej rady.
Tylko że wcześniej wypadałoby dożyć powrotu do domu.
Levi wyzbierał z dziedzińca wszystkie rośliny, które zapamiętał z wykładów Czterookiej Wariatki i ugotował z nich zupę. Niespecjalnie powalała smakiem, ale przynajmniej nie wzbudzała odruchu wymiotnego. Biorąc pod uwagę, że alternatywą były ślimaki, mogła wręcz zostać uznana za potrawę luksusową! Levi rozlał ją do dwóch najmniejszych garnków, po czym ruszył do swojej tymczasowej sypialni.
- Erwin? – zagaił, delikatnie popychając drzwi czubkiem buta.
Smith był pogrążony w głębokim śnie. Przez ostatnie sześć godzin nie przesunął się nawet o centymetr – cały czas leżał w tej samej pozycji na prawym boku, z kolanami podciągniętymi pod brodę. Ze sterty koców wystawała jedynie jego głowa.
CZYTASZ
Puste pokoje (Eruri)
FanfictionLevi wcale nie chciał polubić Hanji. Ani Erwina. Ani żadnego innego popaprańca należącego do Korpusu Zwiadowczego. Po śmierci Farlana i Isabel obiecał sobie, że pozostanie samotnikiem i do nikogo się nie przywiąże. W końcu lubić kogoś to martwić się...