Ważne wydarzenia miały to do siebie, że potrafiły w czarodziejski sposób wpływać na postrzeganie czasu. Gdy człowiek nie mógł się czegoś doczekać, dni wydawały się ciągnąć w nieskończoność. Z drugiej strony – jeśli bardzo chciało się coś odwlec, można było mieć pewność, że to coś nastąpi w mgnieniu oka.
Tak właśnie było w przypadku Dwudziestej Piątej Wyprawy Za Mury.
Dwa miesiące minęły zdecydowanie zbyt szybko! Gdy Levi wybudził się ze snu i otworzył oczy, w pierwszy odruchu pomyślał, że wciąż jest maj. Po chwili jednak poczuł bijące od okna ciepło, zaciągnął się smrodem facetów, którzy dzielili z nim barak i z grymasem na twarzy uświadomił sobie nieprzyjemną prawdę - nadszedł cholerny lipiec! A wraz z nim dzień ekspedycji.
Zupełnie przypadkiem był to kurewsko ciepły dzień. Można nawet powiedzieć, że najcieplejszy dzień, jakiego Levi miał nieprzyjemność doczekać, odkąd wyniósł się z Podziemi. I wcale nie napawało go to entuzjazmem. Nie tylko ze względu na ryzyko oparzeń słonecznych i konieczność obcowania ze spoconymi jak świnie kolesiami.
Coś wisiało w powietrzu. Coś niedobrego.
- Lunie – mruknął Levi, krzyżując ramiona i patrząc w niebo.
On i pozostali członkowie Oddziału Erwina stali przed stajnią i właśnie kończyli siodłać konie. Brakowało jedynie Smitha, który brał udział w naradzie przed ekspedycją. Na słońcu ledwo można było wytrzymać, więc żołnierze skryli się w cieniu.
- No jasne, że lunie! – oświadczył Henning, dumnie wypinając pierś. – Tytanami! Ale nie martw się, bo jak wpadniesz w kłopoty, z chęcią je dla ciebie zabiję.
Poklepał Leviego po ramieniu, po czym pobiegł do baraku. Dawny mieszkaniec Podziemi odprowadził młodzieńca ponurym wzrokiem.
Minęły dwa miesiące! – pomyślał z frustracją. – Dwa jebane miesiące! Jak to możliwe, że ani trochę się nie zmienił?
- Prawdopodobieństwo opadów jest dosyć niskie – stwierdziła Nanaba, stawiając przed swoją klaczą wiaderko wody. – Na niebie nie ma ani jednej chmurki. Młody chyba miał rację... Jedyny deszcz, jakiego możemy się spodziewać to deszcz tytanów.
- Nie lubię tego przyznawać, ale to kurdupel ma rację. – Mike stał z plecami opartymi o ogrodzenie, powoli dokańczając porcję suszonego mięsa. – Lunie.
- Ale... skąd pan może to wiedzieć? – niepewnie spytała Lynne, głaszcząc konia po szyi.
- W powietrzu zmienił się zapach. – Zacharias zerknął na Leviego i ponuro się uśmiechnął. – Jestem pewien, że on też to czuje. Gorące powietrze kumuluje się od kilku dni i dzisiaj wreszcie znajdzie ujście. Nie wiem, kiedy dokładnie, ale z pewnością lunie. Jeśli będziemy mieli szczęście, pierdolnie w nas dopiero PO wyprawie!
- A czy my kiedykolwiek mieliśmy szczęście? – wymamrotała Nanaba.
- Możecie skończyć z rozsiewaniem czarnych myśli? – Gelgar oparł dłonie na biodrach i gniewnie łypnął na towarzyszy. – Obudziłem się dzisiaj z zajebistym nastrojem, a wy nic tylko psujecie atmosferę! Ugh! Idę do baraku po parę dodatkowych gaci. Wcisnę je do tej samej kieszeni co olejek do opalania, który Erwin kazał wszystkim spakować.
- Dobrze wiemy, że idziesz po wódkę! – Mike zawołał za odchodzącym kolegą.
- Oczywiście, że idę po wódkę! – prychnął Gelgar, obracając się przez ramię. – Muszę ją mieć na wypadek nagłej śmierci. Jeśli tytan odgryzie mi połowę ciała, może przynajmniej zdążę sięgnąć za pazuchę i pociągnąć parę łyków.
CZYTASZ
Puste pokoje (Eruri)
FanfictionLevi wcale nie chciał polubić Hanji. Ani Erwina. Ani żadnego innego popaprańca należącego do Korpusu Zwiadowczego. Po śmierci Farlana i Isabel obiecał sobie, że pozostanie samotnikiem i do nikogo się nie przywiąże. W końcu lubić kogoś to martwić się...