Rozdział 37 - Dziwny rozkaz

319 33 63
                                    

Erwin i Levi przez pewien czas po prostu stali i wpatrywali się w siebie w milczeniu.

- W-wykręcić się? – niepewnym głosem odezwał się Tomas. – Ale... przecież jesteśmy Zwiadowcami. Jeszcze nigdy nie przepuściliśmy okazji, żeby...

- Ile osób mieszka w tamtym miasteczku? – Levi kompletnie zignorował młodzieńca i zwrócił się do przełożonego.

Smith nerwowo drgnął.

- Miasteczko, w który rzekomo wybuchła zaraza – dawny zbir sprostował opanowanym tonem. – Ilu ma mieszkańców?

Erwin wydał ponure westchnienie. Zdawał się doskonale wiedzieć, do czego zmierzał jego podwładny.

- Oficjalnie dwustu.

- A nieoficjalnie?

- Levi...

- Znam cię. – Czarnowłosy żołnierz cały czas patrzył dowódcy w oczy. – Na pewno zbadałeś tę sprawę jeszcze dokładniej, niż wariatka w brylach bada cudze smarki. Dobrze wiem, że masz własne źródła informacji. No więc? Ilu ludzi tak naprawdę żyje w tamtym miasteczku?

- Dwudziestu – pokonanym głosem wymamrotał Erwin.

- O? – Levi przekrzywił głowę i wydał kpiące prychnięcie. – Czyli to bardziej „wieś" aniżeli „miasto". A może czyjś dwór, co? Ilu żołnierzy zazwyczaj ginie podczas ekspedycji?

Smith nie odpowiedział.

- Ostatnia wyprawa była wybitnie udana, więc straciliśmy zaledwie kilka osób – ostrożnym tonem powiedziała Nanaba. – Ale przeciętna liczba ofiar to piętnaście.

Erwin zmierzył krótkowłosą kobietę ostrzegawczym spojrzeniem, na co przepraszająco wzruszyła ramionami.

- Sam rozdałeś nam kartki ze statystykami – wytknęła mu.

- Innymi słowy, piętnaście osób ma stracić życie, by ocalić dwudziestkę ludzi – bezbarwnym głosem skwitował Levi. – Nie chcę brzmieć jak wyrachowany skurwiel, ale coś tu jest nie halo.

- To jeszcze nie oznacza, że nie powinniśmy... – zaczął Mike.

- Coś tu śmierdzi, Zacharias!

Dawny mieszkaniec Podziemi odwrócił się do kolesia z wielkim nochalem. Ich relacje bywały lepsze i gorsze, jednak w tej sytuacji Levi postanowił chrzanić przeszłość. Należało skupić się na przyszłości. Na życiach, które mogły zostać utracone za sprawą jednej lekkomyślnej decyzji.

- Spójrz mi prosto w oczy i powiedz, że ty też tego nie czujesz – szepnął Levi. – Epidemia? Rzadkie zioło, którego nie można znaleźć w obrębie Murów? Tylko trzy dni na przygotowanie? Cała ta sprawa na kilometr cuchnie ściemą! Nie mam bladego pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi, ale wiem jedno: jeśli damy się wpakować w to gówno, możemy stracić znacznie więcej niż piętnastu towarzyszy.

Wszyscy członkowie oddziału poza Erwinem i Mikiem skrzywili się z niesmakiem.

Zacharias przez pewien czas wpatrywał się we własne buty, nie mówiąc ani słowa. Kiedy wreszcie podniósł wzrok, jego spojrzenie było zrezygnowane i ponure.

- Nie wierzę, że to mówię, ale kurdupel ma rację – oznajmił, patrząc bezpośrednio na Erwina. – To po prostu zbyt niebezpieczne. Oczywiście szkoda mi mieszkańców tamtego miasteczka... czy też dworu. Kimkolwiek by nie byli, zasługują na to, by przyjść im z pomocą. A jednocześnie uważam, że branie udział w takim przedsięwzięciu jest nieuczciwe wobec żołnierzy, którzy oddali serca za sprawę. Zawsze wyjeżdżaliśmy za Mury z założeniem, że chcemy ocalić wszystkich ludzi. Musimy myśleć przyszłościowo! Jeśli stracimy wielu żołnierzy tylko i wyłącznie po to, by zdobyć leki dla dwudziestu osób...

Puste pokoje (Eruri)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz