Rozdział 66 - Kwiaty i listy (część 1)

246 29 387
                                    

Dwadzieścia cztery lata temu, Kleinburg w obrębie Muru Róży

Chociaż dzwonek zasygnalizował rozpoczęcie lekcji, w klasie nie było ani jednej osoby. Wszystkie dzieci zostały wyprowadzone na łąkę, która sąsiadowała z budynkiem szkoły. Gdy tylko znalazły się na zewnątrz, rozbiegły się na wszystkie strony, piszcząc w niebogłosy.

- Tylko za bardzo się nie oddalajcie! – zawołała za nimi nauczycielka. – I nie wchodźcie do lasu!

Nazywała się Rose Blume i była szczupłą ciemnowłosą kobietą, cieszącą się we wsi ogromnym powodzeniem. Choć przekroczyła trzydziestkę, wciąż nie wyszła za mąż, przez co mężczyźni we wsi często się do niej zalecali. Nie tylko ci wolni. Nie raz i nie dwa, ktoś dostał po uchu od żony, bo zbyt długo wpatrywał się w zgrabną pupę nauczycielki.

Mimo to panna Rose nie była zadowolona ze swojej popularności i robiła wszystko, by przygasać zapędy adoratorów. Zamiast popularnych w ostatnim czasie bluzek z głębokim dekoltem zakładała do pracy prostą białą koszulę i szarą kamizelkę.

Lekko podciągnęła jasno-niebieską spódnicę, by wspiąć się na wzgórze i mieć lepszy widok na swoje stadko. W pierwszej kolejności skupiła się na rudym chłopcu, który był klasowym łobuziakiem.

- Bernie... - zwróciła się do niego z łagodnym uśmiechem. – Nie zamierzasz dołączyć do reszty?

W odpowiedzi skrzyżował ramiona i wydął policzki.

- Zbieranie kwiatów jest dla dziewczyn! – prychnął, odwracając wzrok.

- Ale to Dzień Matki – przypomniała mu nauczycielka. – Wszyscy twoi koledzy układają bukiety. Twojej mamie będzie przykro, gdy jako jedyna nic nie dostanie.

Buzia zadziornego malca pokryła się rumieńcem.

- No dobra! – burknął, odwracając się na pięcie. – Pójdę i pozbieram głupie kwiaty. Ale poszukam takich, które rosną wysoko na drzewach! Moja mama powinna wiedzieć, że zdobyłem je z wielkim trudem, a nie po prostu zerwałem z łąki, tak jak reszta siusiumajtków...

- C-co? – Twarz panny Rose pobladła. – Bernie, nie!

Natychmiast ruszyła w pogoń za wychowankiem.

Już mniejsza o kwiaty... Jeśli ten chłopiec zleci z drzewa i znowu złamie sobie nogę, jego matka urządzi nauczycielce piekło!

Panna Rose była zdeterminowana powstrzymać Berniego, ale kiedy znalazła się na skraju lasu, jej uwagę przykuło inne dziecko.

Chłopiec ze starannie zaczesanymi jasnymi włosami znowu odłączył się do grupy. Siedział, opierając plecy o pień drzewa. Co jakiś czas przewracał stronę książki, którą rozłożył na zgiętych nogach.

Nauczycielka wydała ciche westchnienie i zmierzyła siedmiolatka zatroskanym wzrokiem.

- Erwin? – zagaiła.

- Tak, proszę pani?

Odpowiedział jej uprzejmym tonem, ale nawet na nią nie spojrzał. Lekko zmrużone błękitne oczy pozostały skupione na książce. Palce chłopca dotknęły strony, na której był narysowany zamek.

Panna Rose kucnęła, by ich głowy mogły znaleźć się na tym samym poziomie.

- Nie będziesz zbierał kwiatów razem z resztą? – spytała łagodnie.

- Po co? – padła cicha odpowiedź. – Przecież nie mam mamy.

Ciężko się z tym nie zgodzić. Panna Rose spuściła wzrok. Jako nauczycielka nie powinna mieć ulubieńców, ale zawsze poświęcała Erwinowi więcej uwagi niż innym chłopcom. Choć zupełnie nie potrafiła rozszyfrować jego pozbawionej wyrazu buzi, przeczuwała, że był przygnębiony. W sumie, kto by nie był?

Puste pokoje (Eruri)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz