Rozdział 18 - Niesubordynacja

377 36 87
                                    

Levi wychowywał się w Podziemiu. Wiele razy był świadkiem sytuacji, gdy ktoś przedawkował środki znieczulające albo inne uzależniające gówno i mu, za przeproszeniem, odjebało.

Ale nigdy aż tak, by podbiegać do drugiego faceta, kleić się do niego obsmarkanym ryjem i nazywać go „matką"!

Kurwa... czy Henning naćpał się czymś, gdy nikt nie patrzył? A może w trakcie walki walnął się w głowę? Czy jeśli Levi przyfasoli mu w łeb - ale tak solidnie – to gówniarz otrząśnie się ze swojego dziwnego stanu?

- Nie rób tego! – ostrzegawczo zawołał Erwin, widząc, że dawny zbir bierze zamach pięścią. – Nie wiemy, jakie ma obrażenia.

- Och, ależ wiemy! – cukierkowym tonem odparł Levi. – Dwa podbite oka, złamany nos, poobijane żebra...

- Mówiłem o obrażeniach, jakie JUŻ ma – z rezygnacją podkreślił Smith – a nie o tych, które BĘDZIE miał, gdy dasz mu nauczkę. Możliwe, że jego stan jest poważniejszy niż myślimy, więc dobrze by było, gdybyś chwilowo zapanował nad złością. To nie jest odpowiedni moment, by go bić.

- Racja. Trzeba było dać mu wpierdol już w obozie, gdy wkurwiał wszystkich swoimi tendencjami samobójczymi! Może wtedy nie odłączyłby się od grupy i nie bylibyśmy w tej popierdolonej sytuacji!

- Jeśli chcesz, to mnie zbij! – piskliwy głos Henninga sprawił, że pięść Leviego zatrzymała się w połowie ciosu.

Dawny mieszkaniec Podziemi zamrugał ze zdziwieniem.

- Przyjmę każdą karę, tylko nie zostawiaj mnie więcej! – młodzieniec popatrzył na niego wielkimi, załzawionymi oczami.

- Kurwa mać... a ty znowu to samo?! – Na czole czarnowłosego żołnierza zapulsowała żyłka.

- Wiesz, jak się bałem, gdy okazało się, że cię nie maaaa?! – smarkacz rozdarł się na całą okolicę. – Jak mogłeś tak mnie zostawiiiiiić?!

- Przestań obłapiać mi nogę, jak jakiś jebany pies! – ryknął będący u kresu cierpliwości Levi. – Jak ja ci zaraz...

- Levi, proszę, uspokój się! – zawołał Erwin. – Henning prawdopodobnie jest w szoku. To dlatego...

- Co to, u licha, miało być?! – z oddali dobiegł znajomy głos.

Rozległ się dźwięk uderzających o ziemię końskich kopyt i po chwili na polanie pojawili się Keith Shadis oraz Mike Zacharias. Przyprowadzili ze sobą kilka dodatkowych wierzchowców, co oznaczało, że żaden z rannych żołnierzy nie zostanie porzucony na pastwę tytanów.

Ale pomijając to, widok nowoprzybyłych wcale nie napawał entuzjazmem. Dowódca Zwiadowców miał na twarzy taką furię, że Levi zupełnie zapomniał o swojej chęci skopania Henningowi tyłka. Shadis zeskoczył z konia i ruszył w stronę jasnowłosego pułkownika.

- Lepiej, żebyś miał dobre wytłumaczenie swojego zachowania, Erwin! – wycedził, brutalnie łapiąc Smitha za przód munduru. – Lepsze niż nędzna bajeczka, którą kazałeś przekazać swojemu podwładnemu. Masz pojęcie, co mogło się stać?!

Pomimo gniewu przełożonego Erwin nie stracił opanowania.

- Bardziej niż to, co mogło się stać, interesuje mnie, co się stało – powiedział, dzielnie patrząc dowódcy w oczy. – Jakie ponieśliśmy straty?

- Pomijając śmierć jednego z najzdolniejszych pułkowników i prawie całego jego oddziału? – Shadis zerknął na martwe ciało Xaviera i zacisnął zęby. – Na szczęście żadne.

Puste pokoje (Eruri)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz