Ogień, który trawił pale mostu, nareszcie zaczął przygasać. Ciche skwierczenie płomieni mieszało się z szumem wody. A także z odgłosem materiału, który raz za razem uderzał o ludzką skórę.
- Keith... ałć!
Shadis, który od pewnego czasu sprawdzał zawartość powozu, nawet nie podniósł wzroku znad wykonywanej czynności.
- O co chodzi, Erwin? – zapytał, masując podbródek i w milczeniu przeliczając znalezione butle z gazem.
- Czy mógłbyś pomóc mi... ałć... No nie wiem... wybrnąć z tej beznadziejnej sytuacji?
- Kurdupel siedzi ci na brzuchu i tłucze cię szmatą po gębie – obojętnym tonem stwierdził Keith. – Nie jest to na tyle „beznadziejna" sytuacja, że chciałbym się do niej wtrącać.
- To nie szmata tylko chusta! – wysyczał Levi.
Po szarpaninie, podczas której jego wnerwiający przełożony z wielkimi brwiami próbował się wytłumaczyć ze swojego pojebanego zachowania, wylądowali w tej oto pozycji:
Erwin leżał na plecach, a Levi siedział mu na brzuchu i lał go po mordzie wyciągniętą z kieszeni chustą po matce.
- Powinieneś czuć się zaszczycony, że nią obrywasz – wycedził, naprężając materiał i kolejny raz uderzając w zaczerwieniony policzek dowódcy. – Dobrze wiesz, że to dla mnie cenna pamiątka! W sumie... teraz, gdy o tym myślę, to może nie powinienem jej zbliżać do twojej zakłamanej gęby? Przydałaby mi się brudna szmata...
Obrócił głowę, by popatrzeć na Starego Dziada.
- Masz brudną szmatę?
- Po prostu weź kawałek koszuli któregoś z bandytów i namocz go w jeziorze! – mruknął Shadis.
W dalszym ciągu nie patrzył na dwójkę mężczyzn i był całkowicie zaabsorbowany zawartością ocalonego powozu.
- Choć na twoim miejscu zdzieliłbym go czymś twardszym – dodał po chwili. – Kiedy tłuczesz go w taki sposób, to bardziej przypomina grę wstępną niż prawdziwą karę.
- Czy możesz nie podsuwać mu pomysłów?! – nienaturalnie wysokim głosem jęknął Erwin.
- W sumie racja. – Levi zacmokał, zszedł z pułkownika i zaczął rozglądać się po okolicy. – Poszukam czegoś twardszego...
- Levi, NIE! – Smith złapał podwładnego za nadgarstek i popatrzył mu w oczy błagalnym wzrokiem. – Ja już prawie nie czuję mięśni twarzy! Nie uważasz, że wystarczy przemocy na dziś? To, że pokonaliśmy bandytów, to jeszcze nie znaczy, że możemy poczuć się bezpiecznie. Mam wrażenie, że...
- „Pokonaliśmy?!" – powtórzył czarnowłosy żołnierz, gniewnie wyszarpując rękę z uścisku. – „POKONALIŚMY?!" Chciałeś powiedzieć: „pokonaliście"! W końcu to ja i Stary Dziad ujebaliśmy się jak świnie, by ocalić twoją osobę od niechybnej śmierci. A nie... poczekaj! Przecież ty wcale nie potrzebowałeś naszej pomocy! – dokończył śpiewnym głosem, wprost kipiącym od sarkazmu.
Podniósł podłużny kawałek drewna i kilka razy uderzył nim w otwartą dłoń.
- L-Levi? – Erwin zerwał się na nogi i uniósł ręce, patrząc na czarnowłosego mężczyznę z zaniepokojoną miną.
- W końcu od samego początku miałeś wszystko pod kontrolą! – zakpił Levi. – Wyczułeś, że bandyci czają się w pobliżu twojego pokoju i postanowiłeś to wykorzystać. Oczywiście NORMALNA osoba po prostu rozbroiłaby porywaczy i pobiegłaby po pomoc, ale taki cwany gość jak ty? A gdzieeee tam, przecież tak banalne rozwiązanie byłoby dla ciebie ZA PROSTE! Najlepiej udawać mięczaka i dać się wywieźć nie wiadomo gdzie!
CZYTASZ
Puste pokoje (Eruri)
FanfictionLevi wcale nie chciał polubić Hanji. Ani Erwina. Ani żadnego innego popaprańca należącego do Korpusu Zwiadowczego. Po śmierci Farlana i Isabel obiecał sobie, że pozostanie samotnikiem i do nikogo się nie przywiąże. W końcu lubić kogoś to martwić się...