Rozdział 4 - Ocena sytuacji

410 36 135
                                    

Wyprawa poza mury pod wieloma względami przypominała nielegalne wypady na powierzchnię, którym oddawali się czasem mieszkańcy Podziemia.

Sunące po niebie pasma chmur i zdające się nie mieć końca zielone tereny wprawiały w zachwyt. Jednak nie można było bezkarnie się w nie wpatrywać, gdyż na każdym kroku czaiło się zagrożenie.

W stolicy największy koszmar budzili żołnierze Żandamerii, gotowi dać srogą nauczkę każdemu, kto ośmielił się spacerować po ich terytorium bez zezwolenia. Poza granicami Muru Maria było bardzo podobnie. Z tą różnicą, że tytany nie zawracały sobie głowy pytaniem o dokumenty, tylko do razu przystępowały do rękoczynów.

Czy raczej: szczęko-czynów.

Jeden z nich właśnie wyskoczył zza drzewa i bezceremonialnie wpakował sobie do ust rudowłosego żołnierza. Levi nie znał kolesia, jednak z wielką chęcią by go pomścił.

Szkoda, że jego oddział miał inne plany.

- Bierze nas na celownik – Nanaba krzyknęła do Erwina. – Likwidujemy?

- Jedziemy dalej – bezbarwnym głosem odparł Smith.

- Porusza się na czterech nogach – zauważył Moblit.

- Zwykle są szybsze od tych, które chodzą wyprostowane. – Hanji zmierzyła tytana przenikliwym wzrokiem. – Mam teorię, że naśladują zachowania zwierząt.

Rzeczywiście – depczący im po piętach brzydal wytrzeszczał oczy i kręcił tyłkiem, niczym kot szykujący się do pochwycenia myszy.

- W każdy razie – ciągnęła okularnica – szanse na zostawienie go w tyle są raczej niskie.

Dłonie Leviego aż mrowiały, tak bardzo chciały chwycić za broń. Czarnowłosy żołnierz zdążył już nawet wypuścić jedną z wodzy i pogłaskać rękojeść miecza.

Erwin nadal milczał.

- Nikt nie zsiada z konia – powiedział wreszcie. – Drzewo na godzinie drugiej. Zrobimy tak, jak ćwiczyliśmy.

- Chciałeś powiedzieć: jak niektórzy z nas ćwiczyli – burknął Mike, wymownie patrząc na Leviego.

- Ten komentarz był niepotrzebny – rzucił Smith. – Levi, po prostu jedź za mną. Obsydianka będzie wiedziała, co robić.

Tytan biegł coraz szybciej. Był tak blisko, że mogli poczuć bijący od niego smród. Levi wcale się nie zdziwił, widząc, że Zacharias porusza nozdrzami swojego wrażliwego nochala i krzywi się z niesmakiem.

Natomiast tym, czego nie dawało się zrozumieć, była decyzja Erwina o powstrzymaniu się od walki. Jak, u licha, mieli uciec przed wyrośniętym skurwysynem, jeśli poruszał się na czterech nogach?

Co im da, że pędzili prosto na to wielkie i stare drzewo? Gałęzie były tak kruche i powyginane, że doczepienie do nich linek groziło śmiercią. A skoro nie mogli skorzystać z trójwymiarowego manewru, to jak zamierzali...

TRACH!

Levi wytrzeszczył oczy. Wszystko wydarzyło się tak szybko, że nawet nie zdążył dokończyć myśli.

W jednej chwili cały oddział galopował w stronę drzewa, a w drugiej konie podzieliły się na dwa rzędy i gwałtownie skręciły w przeciwnych kierunkach. Levi nie znał tego manewru, lecz jego klacz była tak zdeterminowana, by trzymać się zadka Pioruna, że samoistnie pognała we właściwą stronę. No a tytan...

Puste pokoje (Eruri)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz