Rozdział 5 - Ultimatum

465 34 294
                                    

Powrót za mury jak zawsze zakończył się „Przemarszem Wstydu".

Żołnierze minęli bramę i od razu zostali powitani przez tłum ludzi, szepczących do siebie o zmarnowanych pieniądzach i stosach martwych ciał. Większość Zwiadowców reagowała na to ponurym spuszczaniem głowy, jednak Levi nie czuł się szczególnie przygnębiony.

Może dlatego że zbyt krótko należał do Korpusu i nie znał imion tych, którzy polegli?

A może dlatego że bardziej przejmował się tymi, których w ostatniej chwili ocalił od śmierci?

Jak choćby tym szczeniakiem, Gregiem i tamtym drugim idiotą, Danielem. Levi odszukał ich wzrokiem i odetchnął z ulgą, widząc, że jakimś cudem dożyli powrotu. Fakt, że wyglądali absolutnie żałośnie, ale przynajmniej oddychali.

Podobnie jak Hanji.

I Erwin.

Levi przypomniał sobie, co wcześniej powiedział do Smitha i spuścił wzrok. Po chwili jednak zganił samego siebie za odczuwanie wstydu.

Nie lubisz go – powtarzał sobie w myślach jak mantrę. – Powiedziałeś, że życzysz mu śmierci, bo tak właśnie jest. Nie masz czego sobie wyrzucać!

A zresztą, nic nie wskazywało na to, by Erwin jakoś szczególnie przeżywał to, co usłyszał podczas ekspedycji. Oczy miał zafiksowane na ponurej gębie Shadisa. Niecierpliwie zaciskał dłonie na wodzach, ewidentnie chcąc porozmawiać z dowódcą, ale wiedząc, że to niewłaściwy moment.

Aż wreszcie dojechali do Kwatery Głównej i nadarzyła się okazja.

- Keith! – Erwin zeskoczył z konia i energicznym marszem podszedł do przełożonego,

Shadis akurat prowadził swojego wierzchowca do stajni. Moblit, Nifa, Gelgar i Nanaba również odeszli w tamtym kierunku. Jednak Hanji i Mike pozostali obok swoich koni, w milczeniu przyglądając się wymianie zdań pomiędzy Dowódcą Oddziału i Dowódcą Korpusu.

Leviego także zżerała ciekawość, więc zatrzymał się w pewnej odległości od reszty i oparł plecy o pień drzewa. Stojąca u jego boku Obsydianka lekko potrząsnęła grzywą i zaczęła skubać trawę, co jakiś czas zerkając na Pioruna, który pasł się nieopodal konia Hanji.

Erwin i Shadis stali zbyt daleko, by można było ich usłyszeć, jednak nie ulegało wątpliwości, że się ze sobą nie zgadzają. Erwin mówił coś, energicznie gestykulując, zaś Shadis odpowiadał mu krótkimi zdaniami, wyglądając na zmęczonego życiem człowieka. Aż wreszcie Dowódca Korpusu rzucił coś, co musiało oznaczać zakończenie dyskusji i odmaszerował do stajni.

Wyraźnie sfrustrowany Erwin przejechał sobie dłonią po czole. Jeszcze przez chwilę kontemplował słowa Shadisa, po czym podszedł do Mike'a i Hanji.

- I co? – dopytywała okularnica, nie zauważając, że koń zaczyna skubać jej końcówki włosów. – Wiemy już, czemu przerwano misję?

- Keith uznał, że szkody na prawej flance były zbyt duże – mruknął Erwin. – Koniecznie chciał utrzymać liczbę zgonów poniżej dziesięciu procent.

- I tylko z takiego powodu się wycofaliśmy? – westchnął Mike. – Niech to szlag!

- Erwin, przepraszam – rozżalonym tonem odezwała się Hanji. – To był mój pomysł, by Levi zameldował o zniszczeniach na prawej flance.

- To nie była zła decyzja, więc nie przepraszaj. – Smith przeczesał swoje starannie zaczesane włosy, aż zaczęły się plątać. – Nie mogliśmy NIE zameldować o tym, co się wydarzyło. To do Keitha należała decyzja, co z tym zrobić.

Puste pokoje (Eruri)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz