Rozdział 60 - Proces (część 1)

292 30 315
                                    

Siedemnaście lat temu, Zachodni Korpus Treningowy

Młodzi żołnierze wyglądali jak laleczki, które ktoś ubrał w mundurki i ustawił w równym rzędzie. Te ich gładkie twarzyczki i starannie zaczesane włoski... Te niewinne oczęta patrzące w przestrzeń ze średnim zainteresowaniem.

Keith już nie mógł się doczekać, aż napełnią się trwogą.

- Ej, ty! – wydarł się do pierwszego z brzegu chłopaka z jasno-brązowymi włosami. - Kim ty, do diabła, jesteś?!

Młodzieniec wydał zaskoczony kwik.

- J-jestem... jestem...

- Wiem, że tu, kurwa, jesteś! – Keith przewrócił oczami. – Gdybym sądził, że cię tu nie ma, to po co miałbym się do ciebie odzywać, ty jąkająca się łajzo?! Nie pytałem, CZY tu jesteś, ale KIM jesteś!

- Rolf Koch, sir! – Chłopak nerwowo przełknął ślinę. – Nazywam się Rolf Koch!

- Kiedy starszy stażem oficer się do ciebie odzywa, masz salutować!

- T-tak, sir! – Smarkacz błyskawicznie przycisnął sobie pięść do torsu.

- Skąd jesteś, łajzo?

- Z Blumendorf, sir! N-na południe od Muru Marii!

- Bluedorf, tak?

- N-nie – nieśmiało zaprzeczył chłopak. – M-moja wieś nazywa się Blumendorf.

- Myślisz, że kogoś obchodzi nazwa zabitej dechami wiochy?! – Keith wydarł się tak głośno, że zdmuchnął przerażonemu dzieciakowi grzywkę z czoła. – Mnie na pewno nie obchodzi, a tytanów tym bardziej! Lepiej, kurwa, pracuj nad sobą, by wyróżnić się czymś innym niż pochodzenie z chuj-wie-jakiego zadupia! Zrozumiałeś?!

- T-tak sir! – padła piskliwa odpowiedź.

Keith odbył jeszcze kilkanaście uprzejmych rozmów takich jak ta, po czym pogonił wystraszonych gówniarzy na plac treningowy. A ponieważ tak cholernie się o nich troszczył, obiecał wepchnięcie butli z gazem w dupę każdego, kto nie wyrobi się z założeniem sprzętu w dziesięć minut. Chyba mu uwierzyli, bo dotarli do szopy z wyposażeniem w rekordowym tempie. Kilkoro z nich rzuciło się do drzwi w tym samym czasie, przez co zrobił się mały korek.

Keith popatrzył w tamtą stronę i skrzyżował ramiona, cmokając z aprobatą. Ci smarkacze może i nie popisali się inteligencją, ale przynajmniej podeszli do treningu poważnie!

Dyscypliny nawet byle idiota jest w stanie się nauczyć... ale świadomość czyhającego na każdym kroku zagrożenia? To już zupełnie co innego! Jeżeli kadeci nie będą bać się instruktora, to kogo, u licha, mieliby się bać?

A skoro nie będą się bali, to w jaki sposób nauczą się panować nad strachem?

Keith widywał już takich, którzy kończyli szkolenie, nie zaznawszy nawet odrobiny lęku - to właśnie oni ginęli jako pierwsi. Więc jeśli Korpus Zwiadowczy miał mieć jakąkolwiek przyszłość, należało zacząć od wprowadzenia nowych metod treningu.

Zza pleców Shadisa dobiegł odgłos klaskania. Keith odwrócił się i ujrzał głównego instruktora Zachodniego Korpusu Kadetów, Gilberta Berga. Był to wysoki mężczyzna z dużymi okrągłymi okularami. Jego zaczesane do tyłu włosy miały odcień ciemnego blondu, jednak z roku na rok stawały się coraz bardziej szare.

- Ma pan naturalny talent, Dowódco. – Gilbert uśmiechnął się do Shadisa. – Może rozminął się pan z powołaniem? Gdyby pewnego dnia znudził się pan walką z tytanami, proszę rozważyć posadę instruktora.

Puste pokoje (Eruri)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz