9. Helicarrier

37 4 0
                                    

Mężczyźni i Natasha odprowadzili gdzieś Lokiego, zostawiając mnie pod opieką kilku agentów T.A.R.C.Z.Y.

Nie miałam wyboru, więc grzecznie czekałam, oglądając prostokątne pomieszczenie, w którym aktualnie się znajdowałam.

Wystrój pokoju był elegancki, ale i skromny. Ściany pomalowane na jasny, niebieski kolor, ciemna podłoga, duże lampy, granatowa sofa, na której siedziałam, a przed nią szklany stolik.

Po prawej stronie, w kącie, stał automat z kawą i czekoladą, a zza dużego, ciemnobrązowego biurka na przeciwko, obserwowało mnie czworo mężczyzn.

Uważałam za śmieszne to, że musiało pilnować mnie aż czterech wyszkolonych mężczyzn. Przecież byłam tylko niegroźną i do tego ranną nastolatką w szpilkach i balowej sukni.

Bali się, że będę próbowała wyskoczyć z samolotu?
Czy może, że będę próbowała uwolnić Lokiego?
Bo skoro z nim współpracowałam, jeśli tak można to nazwać...

Cóż, raczej nikt normalny nie zgodził by się pomagać Bogu Kłamstw, Chaosu, Psót i czego on tam jeszcze jest bogiem.

Agenci nie spuszczali ze mnie wzroku.
Byli wysocy, podobnego wzrostu. Dwóch szatynów, brunet i blondyn.
Wyglądali na nie więcej niż trzydzieści lat.

Byli przystojni i na pewno byli amerykaninami. Do twarzy było im w czarnych kostiumach i z bronią przypiętą do pasa.

Zastanawiało mnie, czy w tej organizacji pracowało wiele takich młodych ludzi.

Dlaczego chcieli pracować gdzieś, gdzie ich życie cały czas było zagrożone?
Nie lepiej zostać na przykład nauczycielem?

Przecież jest wiele prac bezpieczniejszych od bycia agentem tajnej organizacji.

Zdałam sobie sprawę jak bardzo nie pasuję do tego miejsca. Zwłaszcza teraz.
Wciąż miałam na sobie zieloną suknię, a szpilki zdjęłam, gdyż wolałam nie ryzykować, że się przewrócę.

Rana nie bolała, choć widziałam, jak ludzi przyglądali jej się, albo mi, gdyż teoretycznie powinnam nie żyć.

Nagle zadzwonił telefon, który odebrał brązowooki brunet.

- Tak. Dobrze. Tak jest. Zrozumiano. - odpowiadał do słuchawki, po czym odłożył ją.

Spojrzał na swoich towarzyszy, i jakby rozumieli się bez słów, bo niebieskooki blondyn ruszył w moją stronę.

- Idziemy. - powiedział stanowczo, zatrzymując się w bezpiecznej odległości, przede mną.

- Na ścięcie? - spytałam z lekkim uśmiechem.

Mimo to wstałam z wygodnej kanapy, wzięłam buty do ręki i podeszłam do chłopaka.

- Przekonasz się. - blondyn odwzajemnił mój uśmiech i ruszył w stronę windy.

Poszłam za nim, nie przejmując się tym, że ludzie przyglądają się mi z zainteresowaniem.

Gdy byliśmy w środku blondyn wybrał przycisk z numerem minus trzy, a kilka minut później zatrzymaliśmy się na danym piętrze.

Szliśmy w ciszy, a ja przez cały ten czas szłam boso, bo tak było o wiele wygodniej.

Zatrzymaliśmy się dopiero przed szklaną ścianą, za którą można było dostrzec laboratorium.

- Tutaj. - poinformował agent i bez pukania otworzył szklane drzwi, wyznaczonym kodem.

Wszedł do środka pomieszczenia, więc podążyłam za nim.

- Dłużej nie mogliście iść? - powitał nas głos Starka.

- Mogliśmy, ale nie prosił pan chyba, żebyśmy szli wolniej. - uśmiechnęłam się lekko, rozglądając po pomieszczeniu.

Tetralogia Zakochana w KłamcyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz