💚 Zakochany Kłamca: Prolog

37 5 1
                                    

Rok 2020

Każdy następny dzień był lepszy, jednocześnie wprowadzając do mojego życia coraz głębszą pustkę.

Tęskniłam za nim. Cholera, tak bardzo za nim tęskniłam, ale nienawidziłam go i chciałam aby wreszcie opuścił moją głowę, bo kochałam go zbyt mocno, aby pozwolić mu odejść.

Jednak on mnie nie chciał. Uciekł, raniąc w najgorszy sposób. Wypowiadając o kilka słów za dużo. Zniszczył tę piękną, krótką i tylko naszą bańkę szczęścia, wbijając w moje serce lodowate sztylety.

Włożyłam na twarz wyćwiczony już przez te kilka tygodni, sztuczny miły uśmiech, gdy weszłam do autobusu pełnego ludzi.

Znalazłam wolne miejsce z samego tyłu pojazdu i przysunęłam się do okna, zwiększając głośność utworu, który rozbrzmiewał w moich uszach. Oparłam głowę o szybę, zakrywając twarz włosami. Tym samym zapewniłam sobie minimalną prywatność, aby pozwolić wypłynąć łzom.

Nie potrafiłam o nim zapomnieć, mimo że Avengersi starali się zająć moje myśli dodatkowymi ćwiczeniami, wielogodzinnymi rozmowami czy innymi pomysłami.

Szybko wytarłam łzy, gdy ktoś położył dłoń na moim kolanie. Wyjęłam słuchawki z uszu, przenosząc wzrok na chłopaka, który zabrał rękę z mojego ciała.

Wyglądał na niewiele starszego ode mnie. Miał krótkie, srebrne, rozczochrane włosy i niebieskie oczy, a na ustach błąkał się lekki uśmiech. Wyglądał przyjaźnie w granatowej bluzie i czarnych spodniach, ale z drugiej strony miał w sobie coś tajemniczego i wiedziałam, że skądś go kojarzyłam. Jednak w tym momencie w mojej głowie panowała pustka.

- Mogę się dosiąść? - spytał, mimo że już i tak siedział obok.

- Ykh... Jasne. - odpowiedziałam cicho.

- Dlaczego taka śliczna dziewczyna siedzi sama i do tego płacze? Co się stało? - spytał z troską, a ja na jego słowa zarumieniłam się.

Nie powinnam tak bardzo przejmować się słowami nieznajomego, ale ten chłopak wyglądał na kogoś, kto szuka przyjaciół. Wydawał się być godnym zaufania.

- To nic takiego. - uśmiechnęłam się lekko, pamiętając o przestrogach Kapitana dotyczących obcych osób.

- Jestem Pietro. - przedstawił się chłopak, wyciągając w moją stronę rękę.

- Ola. - uścisnęłam dłoń, przyglądając się z zainteresowaniem mężczyźnie, a srebrnowłosy uśmiechnął się przyjaźnie.

Nawet to imię... Byłam pewna, że je znam, ale teraz czułam się, jakby ktoś wykasował mi wspomnienia, zablokował je przede mną.

- Gdzie jedziesz? - spytał Pietro.

- Do domu.

- Chodziło mi raczej, na którym przystanku wysiadasz. W jakiej miejscowości? - poprawił się z uśmiechem.

- Ostatni przystanek. - odpowiedziałam, odwzajemniając uśmiech.

Od domu do liceum dzieliło mnie trzydzieści minut jazdy autobusem. Nie było to jakoś dużo, ale wystarczało, aby pogrążyć się w smętnych wspomnieniach i przemyśleniach.

- Przepraszam, ale czy my nie spotkaliśmy się już wcześniej? - zapytałam niepewnie, przerywając wypowiedź chłopaka o jego podróżach po Europie.

- Nie, to raczej niemożliwe. - Pietro zmrużył lekko oczy, przyglądając mi się z uwagą. - Pamiętałbym cię.

Skinęłam głową, zakańczając temat, a chłopak wznowił swój monolog.

Mimo, że to głównie Pietro opowiadał różne historie, spodobała mi się rozmowa z nim. Często się śmiałam z jego śmiesznych opowiadań i z zaciekawieniem słuchałam kolejnych historii. Byłam częściowo szczęśliwa pierwszy raz od rozstania z Lokim.

A minął dopiero miesiąc.

Za trzy dni początek lutego i moich ferii zimowych. Nie mogłam się ich doczekać, bo miałam je spędzić w Nowym Jorku z nową rodziną. A to oznaczało wiele niesamowitych chwil.

Wstaliśmy z miejsca i ruszyliśmy na przód autobusu, gdy ten zatrzymał się na naszym przystanku.

- Dziękuję. Dobranoc. - pożegnałam się ze starszym kierowcą, gdy wysiadałam z autobusu.

Mimo, że była godzina siedemnasta na dworze było już ciemno.

- Dobranoc. - powiedział Pietro, wysiadając za mną.

- Dobranoc. - odpowiedział nam kierowca.

- Daleko idziesz? - spytał mnie Pietro, gdy przeszłam na drugą stronę ulicy, kierując się chodnikiem wzdłuż głównej drogi w małej wsi.

- Nie, jakieś dwadzieścia minut. To nie daleko. - stwierdziłam.

- Może cię podwieźć? - zaproponował blondyn.

- Nie, dzięki. Spacer dobrze mi zrobi. Do zobaczenia. - pożegnałam się z kolegą i ruszyłam w stronę domu.

Mimo miłych rozmów, nie znałam go i nie chciałam prowadzić do swojego domu. To byłoby zbyt głupie, nawet jak na mnie.

Jednak nie zaszłam za daleko, bo nagle coś z ogromną siłą uderzyło mnie w plecy, a silne ręce objęły mnie w talii.

- Mi się nie odmawia. - wyszeptał mi do ucha Pietro i z niesamowitą prędkością biegł tylko w sobie znanym kierunku, przytulając mnie do swojego torsu.

I jak za dotknięciem magicznej różdżki, moje wspomnienia wróciły, ukazując obrazy rodzeństwa Maximoff, które kojarzyłam z filmów.

- Co... Co ty robisz? - wyjąkałam, zamykając oczy.

Prędkość, z jaką się poruszaliśmy rozmazywała obraz przed moimi oczami, sprawiając, że wszystko co zjadłam w ciągu ostatniego tygodnia, teraz zechciało opuścić mój organizm.

Pietro mi nie odpowiedział, bo już po kilku następnych sekundach zatrzymaliśmy się w środku lasu. Było ciemno, więc prócz dużego, czarnego samochodu i dwóch postaci nie zauważyłam nic więcej.

- Co tu się dzieje? Gdzie jesteśmy? - spytałam chłopaka.

- Spokojnie. Nic ci się nie stanie. - kasztanowowłosa dziewczyna podeszła do mnie i przyłożyła mi rękę do czoła.

- Nie rób tego... - wyszeptałam, ale to nie pomogło.

Zanim zemdlałam usłyszałam jeszcze, jak czarodziejka Maximoff rozkazuje chłopakom mnie podnieść i poczułam zimny chłód metalu, gdy nieznajomy żołnierz podniósł mnie z zimnej trawy.

Potem była już tylko ciemność i cisza, a kilka godzin później zaczął się mój koszmar.

Tetralogia Zakochana w KłamcyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz