Śniadanie starych felczerów – Gość z Centruma – Teoria i praktyka – Turpin padnie ostatni – Agonia dorodnych kalafów – Dobra rada na drogę
Wschodzące słońce Luzany migotało w kuleczkach kawioru, którymi okraszono połówki gotowanych jajek. Tuż obok, na drewnianej desce poukładano skrojone w kostkę sery. Przypominały wiejskie chatynki wybudowane u podnóża góry – olbrzymiej szynki. Niby brunatne pagórki, gotowane kiełbaski oddzielały talerzyk z ogórkami od spodeczka z cytryną, a kalafowe paluchy upodobniły się do zagajnika iglaków. Porcelanowy imbryk z herbatą buchał parą jak uśpiony wulkan.
Nad tym gastronomicznym landszafcikiem pojawiła się dłoń zdobiona sygnetami. Pochwyciła kawałek słodkiej bułeczki i zniknęła. Za chwilę wróciła po nabity na wykałaczkę plasterek tomatosa, potem sięgnęła po miseczkę ze słynną luzańską konfiturą z zakopków, ukroiła plaster wędliny, zagarnęła trochę masła i tak kawałek po kawałku zburzyła cały kunsztowny pejzażyk śniadaniowego stołu. Zagarnęła z niego to i owo, przełożyła na osobny talerz, a na koniec poszybowała z kęsem pleśniowego sera ku mięsistym wargom swojego właściciela.
Loed zajadał ze smakiem. Przeżuwał powoli, cmokał, mlaskał i zerkał raz po raz na siedzącego obok Finna. Szukał w nim kompana do zachwytów nad lokalną kuchnią. Jego przyjaciel, zaczytany w tomiku wierszy, nie odpowiadał na zaczepne spojrzenia. Co jakiś czas unosił wzrok znad oprawnej w skórę książeczki, ale po to tylko, by zapatrzeć się w zamyśleniu na poranny, barwiony niskim pomarańczowym słońcem, krajobraz Luzany.
A było co podziwiać! Z tarasu posiadłości, którą obrali z Loedem za tymczasową siedzibę, rozciągał się widok na zaciągnięte mgiełką pola. Za nimi, daleko na horyzoncie falowały zielone, porośnięte dżunglą wzgórza. Na jednym ze stoków od jednolitej gęstwiny drzew odcinał się szmaragdowy prostokąt wodospadu. Woda mieniła się w słońcu, opadała z mocą i u dołu wniesienia wyrzucała w powietrze chmurę kropelek i pary. Przecinał ją krótki, ale wyraźnie widoczny z daleka, łuk tęczy. Nieco bliżej, tam, gdzie mgła rzedła na skraju rolniczej części doliny, rosły gaje palmowe. To właśnie stamtąd dobiegał głośny, melodyjny trel tropikalnych ptaków. Dawały prawdziwy koncert – niektóre gruchotały gardłowo, inne pogwizdywały w wysokiej tonacji. Z harmonią idyllicznego obrazu kłóciły się jedynie czerwonawe błyski przebijające przez opary zalegającej w dole mgły i dziwaczny, pełen bólu skowyt, który im towarzyszył.
- Pomyśleć, że ledwie pół roku zajęło nam zrobienie porządku z tą planetą – Finn w końcu się odezwał. Ku uldze Loeda, którego cisza przy śniadaniu zawsze męczyła. Zaraz więc podchwycił z energią:
- Tak, tak, to z pewnością dobra zmiana! Wierchuszka nie będzie miała się do czego przyczepić. - Obtarł serwetką szeroki, błyszczący od tłuszczu podbródek i ciągnął dalej: - O ile faktycznie zamierzają nas sprawdzać. Ten człowiek...
- Jestem o tym przekonany! Nie przychodzi mi do głowy inny powód, dla którego mieliby go przysłać. Ten oficjalny to oczywiście pic na wodę. Do tej pory jakoś nie dbali o to, czy potrzebne nam wsparcie. Chcą mieć nas na oku i tyle!
Finn nalał sobie kawy i pochylił się nad filiżanką, wciągając w nozdrza intensywny aromat. Delektował się nim z przymkniętymi oczami, zanim łyknął gorącego wywaru. Poranna kawa była dla Finna rzeczą szczególną. Rytuałem, który obwieszczał początek dnia, przecięciem wstęgi, pistoletowym wystrzałem na start wyścigu, cienką granicą oddzielającą sen od jawy. Poruszył językiem w ustach, starając się poczuć każdą, nawet najmniejszą nutkę goryczkowego smaku.
- Erfa nam nie ufa, co? - Loed nadział na widelec plasterek wędliny, ułożył go starannie na pieczywie, pokrył cieniutką warstwą ziarnistej musztardy, dorzucił plasterek sera, soczystego tomatosa, a następnie całą tę kompozycję pożarł na dwa kęsy. Zasłaniając dłonią pełne jedzenia usta, skonstatował: - Przykre! Odwalamy za nich brudną robotę, a oni, zamiast docenić, podziękować, nagrodzić, wciskają nam kreta. Wiemy coś więcej o tym facecie z Centruma?
CZYTASZ
Chronica
Science FictionOdkąd Roben zaczął widywać zmarłego brata i dowiedział się, że jego ojciec jest niemowlakiem, nie pozostało mu nic innego, jak lecieć na kraniec wszechświata za skarbem, który sam zmyślił. Tymczasem podupadające imperium tropi korsarzy pod pretekste...