Nic nie słyszała, nic nie widziała, plecy pulsowały bólem, a w ustach czuła intensywny żelazisty smak. Splunęła krwią i spróbowała stanąć na nogi. Kolana uginały się pod nią. Nie czekając aż dojdzie do siebie, na czterech podpełzła do okna.
Po omacku znalazła karabin, wsparła się o parapet i wystawiła lufę przez okno. Powietrze było czarne od dymu, ale wiatr robił swoje i prędko zobaczyła porozrzucane po dziedzińcu kamienie i szczapy. Po barykadzie nic nie zostało. Brama zniknęła, a wraz z nią spory kawał muru. Na tym eksplozja musiała wytracić impet, bo transportery ani drgnęły, a na ziemi leżało raptem kilku żołnierzy. Pozostali felczerzy zdążyli się otrząsnąć po wybuchu i przekraczali ciała poległych kolegów. Jeden po drugim pchali się w wyłom.
Na widok Margot wycelowali broń i pruli po oknach klasztoru aż strzelały w powietrze odpryski ścian. Przylgnęła do podłogi, a kule latając nad jej głową roztrzaskiwały ekrany trójmonitorów. Serie z automatów sięgnęły też klasztornej wieży i zbudziły drzemiący w niej dzwon. Rozhuśtał się z ogłuszającym dum-dum, dum-dum...
Margot doczołgała się do skrzyni, w której ułożyła napełnione talarem butelki z nadzieją, że wybuch ich nie potłukł. Nie, były całe. Wyciągnęła jedną z nich i pstryknęła zapalniczką. Płomień popełzł po szmatce zatkniętej w szyjkę. Felczerzy wciąż zasypywali klasztor gradem pocisków, więc z ukrycia i na oślep wyrzuciła butelkę przez okno. Usłyszała, jak rozbija się z hukiem płomieni. Któryś z mężczyzn oberwał. Wrzeszczał obłąkańczo i oczami wyobraźni widziała, jak miota się po dziedzińcu próbując ugasić spowijający go ogień.
Sięgnęła po kolejną butelkę, popaliła szmaciany lont i rzuciła ją w ślad za pierwszą. I tym razem trafiła. Następny felczer rozwrzeszczał się, a sufit nad głową Margot zabarwił się pomarańczowym blaskiem ognia.
Trzeciej butelki nie zdążyła użyć. Mężczyźni wybiegli z korytarza i roztrącając krzesła zbliżali się w jej stronę. Podniosła strzelbę do strzału, ale chudzielec o paskudnej, szczurzej gębie ją uprzedził. Wypalił z pistoletu i pocisk uderzył w brzuch Margot. Jęknęła z bólu i zerknęła w dół spodziewając się widoku krwi. Zamiast niej, zobaczyła dymiącą dziurę w krystiańskiej kamizelce.
Ledwie celując do nadbiegających żołnierzy pociągnęła za spust dwururki. Lufy bluznęły ogniem i śrut rozszarpał mundury felczerów. Jeden z żołnierzy runął na wznak, a drugi tylko zachwiał się na nogach, przyciskając dłoń do postrzelonego barku.
Margot z wysiłkiem dźwignęła się z podłogi. Wyszarpnęła nóż z cholewy buta i cięła szybko jak błyskawica. Krew chlustała z rozpłatanych gardeł, dziurawionych brzuchów, z ud, ramion, piersi, twarzy... Białe mundury, jeden po drugim, spływały czerwienią.
Tylko ten o szczurzej gębie fartem uniknął ostrza i kiedy wirująca w nożowniczym szale Margot obróciła się do niego plecami, zaprawił ją w kark kolbą karabinu. Dziewczyna, jak marionetka, której odcięto nitki, osunęła się na kolana. Nóż wysunął się z jej palców i zabrzęczał o kamienną podłogę.
Szczurowaty naskoczył na Margot, ścisnął ją w talii udami i przygwoździł do podłogi. Dwóch innych dołączyło do niego, by wspólnymi siłami unieruchomić szarpiącą się Margot. A ona wciąż nie dawała za wygraną, mimo że od ciosu w kark ciemniało jej przed oczami, a obolałe po eksplozji ciało ledwo chciało jej słuchać.
- Przestań się wiercić, suko!
Czuła na sobie ciężar felczerów i smrodliwy oddech Szczurowatego, który powtarzał jak nakręcony:
- Nie wierć się tak! Ty suko! Pieprzona suko! Przestań się wiercić!
- Wypierdalaj! - odwarknęła mu i wierzgnęła nogami.
Robiła co mogła, żeby wyswobodzić się z łap felczerów. Wrzeszczała, drapała, kopała, sięgała ich zębami, ale mężczyznom i tak udało się w końcu skrępować ją sznurami. Kiedy już nie mogła ruszyć ani ręką, ani nogą, podnieśli ją z podłogi, przywiązali do krzesła i zakneblowali jej usta cuchnącą szmatą.
- Myślałaś, że możesz sobie bezkarnie z nami pogrywać? - spytał szczurowaty, podnosząc z podłogi nóż. - To się przeliczyłaś, zdziro!
Nachylił się nad Margot i przesunął ostrzem po jej wytatuowanym policzku.
Skrzywiła się, bo zapiekło ją i poczuła na szyi spływającą kropelkę krwi.
- Gdzie Sandan? - Nie odrywając wzroku od Margot, szczurowaty zwracał się do stojących za jego plecami kompanów.
- Nie ma go – odpowiedzieli. - Sprawdza resztę budynku.
- To i lepiej! - ucieszył się. - Czego oczy nie widzą... - Namyślił się chwilę, błądząc nożem przy ustach Margot, po czym uśmiechnął się i zawołał: - Przynieście nafty, chłopcy! Zabawimy się!
CZYTASZ
Chronica
Ciencia FicciónOdkąd Roben zaczął widywać zmarłego brata i dowiedział się, że jego ojciec jest niemowlakiem, nie pozostało mu nic innego, jak lecieć na kraniec wszechświata za skarbem, który sam zmyślił. Tymczasem podupadające imperium tropi korsarzy pod pretekste...