Rozdział I: DZIECKO Z DIXIEMA (5)

11 3 12
                                    


- Czekaliśmy tygodniami, ale on się nie pojawiał. - Margot poruszała się w siodle rytmem nadanym przez stęp besty. Lewą dłoń ułożyła na wystającej z chusty główce niemowlęcia, w prawej trzymała wodze. - Podejrzewaliśmy, że Madera ruszyła w pościg za skradzioną kanonierką, bo nie znajdowaliśmy innego wytłumaczenia dla jego spóźnienia. W końcu zdecydowaliśmy się opuścić punkt zborny i rozpocząć poszukiwania.

Roben słuchał jej w skupieniu, jednocześnie obserwując kroki dosiadanej klaczy. Jechali teraz biegnącą w poprzek trzęsawiska groblą i choć zwierzęta pewnie stąpały po stałym gruncie, starczył jeden nieuważny ruch, żeby osunęły się w topielisko.

Otaczające ich moczary nie dawały o sobie zapomnieć. Skryte w ciemnościach wygrażały nieprzerwanie bulgotem błotnistych wód, sykiem gejzerów bryzgających żółtawą pianą i cierpkim fetorem unoszących się w powietrzu wyziewów.

- Pytaliśmy po knajpach i zajazdach – ciągnęła Margot, - zasięgaliśmy języka u okolicznych kupców, robiliśmy co w naszej mocy, żeby go znaleźć. Przez długi czas błądziliśmy po omacku, zanim wreszcie zwietrzyliśmy trop. Powiedziano nam, że Aaron obrał kurs na Labirynt, że podróżował w pośpiechu, jak gdyby gonił go sam diabeł... A w rzeczywistości nikt go nie ścigał. Nie pojmowaliśmy, co mogło sprawić, że porzucił plan i zwiniętą z Argeddona kanonierką wybrał się na tę karkołomną wyprawę.

- Ruszyliście za nim? - spytał Roben.

- Aż do samego Kordonu. I tam natknęliśmy się na kapsułę ratunkową wystrzeloną z jego okrętu. Dryfowała w próżni. Bez paliwa, bez napędu. Wciągnęliśmy szalupę na pokład i rozpruliśmy poszycie palnikami.

Przerwała. Wydobyła z worka pulsujący czerwonym światłem krążek i upuściła na ziemię. Znaczyła trasę sygnalizatorami, by później łatwiej odnaleźć drogę powrotną.

- W środku znaleźliśmy dysk, którego jednak nie udało nam się odczytać. Uszkodzony albo zaszyfrowany. Nie ma takiego mądrego na Dixiemie, który potrafiłby to ustalić.

- Jeśli Keg nie wiedział, to nie było nawet sensu pytać innych. - Roben uśmiechnął się do siebie na wspomnienie starego inżyniera.

- A oprócz dysku, w kapsule zamknięty był ten grzdyl. - Wskazała palcem niemowlę.

- Myślisz... Myślisz, że to on?

Wzruszyła ramionami.

- Był wyziębnięty, wygłodniały, ale zajęliśmy się nim odpowiednio. Przeżył i jest zdrowy... Ale czy to on? - Zadumała się. - Cholera wie! Zdarzały się takie przypadki...

- Zdarzały! – wciął się Roben. - Na własne uszy słyszałem historię mężczyzny, który otarł się o osobliwość i kiedy wrócił z rejsu był dziesięć lat młodszy, niż w momencie wylotu.

- A ja na własne uszy słyszałam o inteligentnych ślimakach z układu Snela, które dla zabicia czasu grywają w kanastę. Proszę cię... Ludzie pieprzą, co im ślina na język przyniesie. Trzeba zapytać kogoś, kto się na tym zna.

- Bo pełno takich w kosmosie – na drwinę odpowiedział drwiną.

- Pełno nie – mówiła poważnie, - ale paru się znajdzie.

Po tych słowach Roben domyślił się w końcu, czemu wędrują po nocy przez bagna.

- Jedziemy do ineta – bardziej stwierdził, niż spytał, myśląc sobie, że Margot w głębi serca wciąż była prostą dziewczyną z Turpina, która w chwili zwątpienia będzie się radzić mieszkającego na odludziu dziwaka.

ChronicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz